TTSR 2012 - od Kadyksu do La Coruny
Data: 2012-08-13 22:41:50
Autor: Wojciech "Bolo Jr" Maleika
Kadyks powitał nas oczywiście słońcem. Pierwsze co się udało odczuć to atmosfera. Wreszcie widać, że całe miasto żyje zlotem żaglowców.
Tłumy na nabrzeżu, kolejki chętnych do zwiedzania żaglowców, straganiki z marynistycznymi dodatkami i pamiątkami. Dodajmy do tego jeszcze bardzo ładne miasto i już od początku było wiadomo, że będzie fajnie.
Najwięcej czasu spędziliśmy w wąskich uliczkach pełnych sklepików, knajpek i lodziarni, podglądając przy okazji piękną architekturę okolicznych kamienic. Kadyks to w końcu jedno z najstarszych miast w Europie, założone jeszcze przez Fenicjan. Z tamtych czasów właściwie to nic nie zostało, ale i tak czuć długą historię miasta.
Parada załóg jak zwykle wesoła i jak zwykle w ostrym słońcu, ale dajemy radę, chwilę potem Crew Party, ale jakieś takie rozmyte, raczej się za dobrze nie bawiliśmy.
W trakcie pobytu w Kadyksie wymieniają się załogi na Chopinie i Darze. Nowi przechodzą szkolenia i rozpakowują się. Ja też zmieniam łódkę i przechodzę na Dara, na której pływam w Tall Shipach od lat.
Po czterech dniach postoju przychodzi nam wyruszyć w morze – kieruek La Coruna (to po hiszpańsku) lub A Coruna (to po Andaluzyjsku, powinien być jeszcze wężyk nad literką n).
Pogoda nie rozpieszcza, wieje oczywiście w twarz i trochę więcej niż w prognozach. Stawiamy małego foka i 2 ref. Na zewnątrz coraz więcej załogantów patrzy się mętnym wzrokiem w wodę, coś majaczy i wydaje dziwne dźwięki. I tak płyniemy sobie powoli zmieniając co pewien czas hals, aby po 2 dniach dopłynąć do Cascais. Miasto te to takie przedmieścia Lizbony. Miasteczko cudowne, z wieloma małymi plażami rozmieszczonymi pomiędzy skałami, uliczkami, kolorowymi sklepami. Spędzamy tam w sumie ponad dobę. Część załogi zwiedza na szybko Lizbonę, druga część robi drobne naprawy. W Cascais pewnie zostalibyśmy dłużej, ale ceny za postój skutecznie zachęcają do dalszej żeglugi. Tak też robimy obierając kurs (zygzakiem oczywiście) do Ilhavo. Tam ma się spotkać wiele żaglowców.
Stajemy burtą do Zawiszy Czarnego, który stoi burtą do Fryderyka Chopina, który stoi burtą do Daru Młodzieży. Wychodząc z łódki można poczuć się jak w górach pnąc się po trapach do góry.
Mimo, iż nie jest to Tall Shipowy port to wszystko tu działa jakby był. System Liasonów, parada, party (pierwszy raz w życiu wszedłem na Crew Party jako pierwszy). Spędzamy tam miłe dwa dni, zwiedzając okolicę oraz okoliczne jachty. Szczególnie wesoła była próba zawinięcia dzwonu z Zawiszy Czarnego. Nasz szpieg z krainy dreszczowców nie odpuszczał i walczył o niego pół nocy. Ze względów technicznych skończyło się na kole ratunkowym.
Korzystając z bliskości Daru Młodzieży kapitanowie dogadują się, że na dalszą drogę nastąpi częściowa wymiana załóg. Na Dara M. ucieka z radością 4 naszych załogantów, w tym sam nasz kapitan, do nas trafia 3 kadetów od nich – dwie dziewczyny i ponad 2 metrowy Robert. Żartujemy też, że musimy pływać w zasięgu UKF Daru Młodzieży.
No i po raz kolejny wypływamy w morze, znów na północ i znów pod wiatr, ale na szczęście już nie tak silny, jedynie Darowcy poznają tajniki współpracy z Neptunem, my uśmiechnięci wyjadamy pod nieobecność II oficera płatki śniadaniowe i mleczko słodzone. Po drodze odwiedzamy jeszcze Viana do Castello, Islands de Atlantico, Muxia i Crone. Szału nie było, choć była okazja zobaczyć jak wygląda typowe portugalskie i hiszpańskie małe miejscowości.
Do La Coruny wpływamy rano 10-tego, w pierwszym dniu imprez, robiąc małe szoł na wodzie. Parkujemy w pięknej marinie w centrum miasta, jak to zwykle bywa priorytet mają prysznice, odespanie ostatniej nocy i dopiero wieczorem w miasto. Co tu mówić, miasteczko eleganckie, z ładnym centrum, smacznymi lodami, najstarszą nadal działającą latarnia morską (Herkules). W trakcie pobytu tutaj bierzemy udział w zawodach pływackich (2 miejsce Zuzy i Jarka), regatach na małych łódkach (2 miejsce w grupie przed Darem Młodzieży i drugą drużyną Chopina, ale nie przechodzimy dalej), oraz wiosłach. Zwiedzamy jakieś muzea, odwiedzamy statki (największa przyjaźń tym razem z Iskrą).
W dniu wypłynięcia wszyscy przeglądamy prognozy, pod Anglią ma wiać 10 Beauforta, trochę dużo, wprawdzie z wiatrem, ale prognozowane 6 metrowe fale dają do myślenia. I tak zakładamy póki co największą genuę, ale żagle sztormowe przejrzane i w pogotowiu. Organizatorzy w ostatniej chwili też zaczęli jednak myśleć o bezpieczeństwie i postanowili przesunąć start o 24 godziny. Największy sztorm nas ominie, ale i tak powinniśmy płynąć szybko.
Teraz siedzimy w deszczu (pierwszy od miesiąca), jutro w morze. Poniżej kilka zdjęć z ostatnich dni, a kolejna relacja wkrótce.
Os mandamos saludos de La Coruna
Wojtek Maleika
AHOJ.