The Tall Ships Races 2010 w Aalborgu
Data: 2010-07-24 16:37:09
Najnowsze doniesienia załogi Daru Szczecina, który dzisiaj opuszcza kolejny port podczas tegorocznego TTSR - Aalborg.
Autor: Wojtek 'BoloJr' Maleika
Po zakończeniu wyścigu wpływamy po cichu do Skagen, w porcie las masztów, trzeba pokombinować żeby gdzieś przycupnąć, wreszcie udaje się zacumować do burty angielskiego jachtu, który też stoi do burty jakiegoś jachtu motorowego. Wszyscy skupiamy się na trzech rzeczach - porządkach na jachcie, prysznicach, śnie. Zajmuje nam to znaczną część dnia, ale doprowadzamy jacht do porządku, do tego dochodzi normalny syty obiad. Dla niektórych pierwszy od kilku dni. Wieczorem zapuszczamy się w uliczki tego najbardziej na północ wysuniętego miasteczka w Danii. O dziwo panuje tu pewien ruch, i nawet wiele knajpek jest pootwieranych. Spotykamy załogi innych jachtów (na razie jest ich niewiele, większość przybędzie dopiero jutro) i wymieniamy się pierwszymi wrażeniami z wyścigu. Wieczorem na jachcie panuje Singstars, czyli wszyscy śpiewamy tocząc zażarte boje o złoty mikrofon Daru Szczecina
18.07.2010 NAJAZD NA SZWECJĘ
Nad ranem do portu wpływają dwa inne polskie jachty Endorfina i Gaudeamus. Oczywiście występuje wymiana wrażeń i opowieści o wyścigu, każdy chwali się swoją maksymalną prędkością oraz próbujemy ustalić ile wiało (stanęło na to że 9B). Ustalamy także wspólne spotkanie w kolejnym porcie w szkierach szwedzkich, my jednak wcześniej postanawiamy odwiedzić jeszcze Goeteborg, nikt za wyjątkiem Ani tam jeszcze nie był. W kierunku na wschód ruszamy po 1500, wykorzystujemy sprzyjający wiatr i w większości na żagielkach dopływamy na miejsce po 2300. Szukając miejsca postojowego dostrzegamy naszego przeciwnika z ostatnich godzin wyścigu, jacht Rona II. Od razu puszczamy łatwo rozpoznawalne znaki, że mamy ochotę do nich zacumować. W równie zrozumiały sposób pokazują - stawajcie. Oczywiście pierwsze minuty rozmowy dotyczą wyścigu. Od razu wpadamy na pomysł zorganizowania u nas pod pokładem małego meetingu, oraz zawodów w singstar. Po na szczęście krótkim ociąganiu się angole wpadają do nas na łódkę. Podziwiają nasz mebelek, odwiedzając wszelkie zakamarki. Zasiadamy za stołem, wznosimy morskie toasty (spokojnie rodzice, niektórzy soczkiem), dyskutujemy o wyścigu, dzielimy się wrażeniami. Nieśmiało uruchamiamy singstars i … śpiewom nie było końca. Prześpiewaliśmy nawet takie utwory których nigdy nie słyszeliśmy, a w pamięci z pewnością zostanie widok grupy sympatycznych anglików krzyczących do mikrofonu "Jesteś szalona, mówię Ci…". Gdyby nie ich kapitan, zostali by pewnie do środy, a tak zawinęli się po trzeciej nad ranem. Od tej pory Dar Szczecina i Rona II to już były friend jachty.
19.07.2010 Wąską dróżką płynie Dar…
Rano z trudem zwlekamy się z koi, a czas leci, program napięty. Po śniadanku (wiadomo, że o 0800), atakujemy miasto, załoga rozpełzłą się niczym bakterie penetrując centrum handlowe, McDonaldy, uliczki i place miasta. Z pewnością pozostanie mały niedosyt bo już o 1330 ruszamy dalej, szkierami do uroczego miasteczka Marstrand. Droga wiedzie przez szwedzkie szkiery, mijamy zatem niezliczone ilości mniejszych i większych wysepek, skał, i przystani wypełnionych jachtami. Ostatnie dwie mile to już naprawdę wyzwanie, pod kilem kilkadziesiąt centymetrów zapasu, a najwęższe miejsce pomiędzy skałami miało z 15 metrów (no na pewno byśmy się tam nie obrócili). W porcie spotykamy się z Endorfiną i Gaudeamusem i razem w trzy jachty stajemy do kei. I znów większość załogi myśli tylko o jednym - prysznic. Pewną przeszkodą (ale tylko na chwilę) okazał się płatny prom którym trzeba było się dostać do łazienek. Wieczór to wycieczki po mieście, penetracja marketu (jaie tam są ceny - jakiś kosmos), oraz wzajemne odwiedziny pomiędzy łódkami.
20.07.2010 Z POWROTEM DO DANII
Wyruszamy rano, po 0600, bo przed nami niemal 100 Mm do Aalborga, drugiego portu w którym odbywa się The Tall Ships Race. Tego dnia mogliśmy odpocząć i rozkoszować się spokojną żeglugą. W jej trakcie dodatkowo kapitan prowadzi szkolenia praktyczne z zakresu żeglugi z wykorzystaniem różnorodnych systemów oznakowania. Na miejsce docieramy o północy, przytulając się do Pogorii, jachtu na którym płynie część naszej reprezentacji.
21.07.2010 WELCOME TO AALBORG
Rano przestawiamy się za most, gdzie jest nasze ustalone miejsce, jesteśmy trzecią łódką od kei, co ma swoje dobre strony (nie kręcą się obcy po pokładzie) ale też i złe (daleko do prądu, wody i dłuższe spacery z przeszkodami na keję. Zastępca Bolo, nasz człowiek kulturalno-oświatowy zarządza od razu wycieczkę po mieście z przewodnikiem, a właściwie przewodniczką. Zwiedzanie owe bardzo szybko przenosi się do jakiś starych zabudowań, gdzie w zbyt dużych szczegółach poznajemy długą historię każdego pomieszczenia, skrzynki czy okienka. Przed zaśnięciem na oczach przewodnika ratujemy się zdezorganizowaną ucieczką, lepiej już zwiedzać na własną rękę, co też czynimy. Uliczki miasta dość urokliwe, przynajmniej czuć klimat imprezy, dużo ludzi, barów, kawiarenek i pootwieranych sklepów. My oczywiście rzucamy się głównie na napoje chłodzące i lody, które wcale nie są takie tanie tutaj. Wieczór to czas imprez. Kapitan z Bolem idą na uroczyste przyjęcie kapitańskie (jak później twierdzą, równie porywające jak nasza poranna wycieczka), załoga zaś rzuca się w wir imprez jachtowych przewijając się głównie przez pokład dobrze już nam znanego jachtu Rona II oraz niemieckiego Esprit. Nasze dziewczęta poszerzają także znajomości z załogą indonezyjskiego żaglowca Dewaruci. Umieją już poprawnie mówić "Dar Szczecina" i "Marta". Noc ciągnęła się długo, a poranek przyszedł stanowczo za wcześnie.
22.07.2010 PRIZE GIVING
Po śniadaniu dalsza część zajęć kulturalno oświatowych. Idziemy do kina. Niestety nie na Shreka IV, ale na odświeżony dwu godzinny film o wyprawie żaglowca Christian Radich przez Atlantyk do Ameryki i powrotem. Możemy zapoznać się o zwyczajach panujących na żaglowcach pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy najbardziej zapamiętali procedurę pobudki: gwizdek nad uchem i kopniak w wiadomo co (załoga spała w hamakach). Zdecydowanie zadowoleni wracamy na jacht. Po południu parada. Tym razem sprawa nieco trudniejsza, pozbawieni zespołu Sambala, a co gorsza pozbawieni instrumentów muzycznych (bębnów) dajemy z siebie wszystko: żonglerka, latające gryfy, "dziesięciu murzynków", falujące flagi… jakoś poszło… ale to co dla nas najważniejsze było na zakończenie parady - rozdanie nagród.
… and the first place in class C on corrected time, from Poland - Dar Szczecina
aaaaaaaaaaaa….. wszyscy krzyczymy, a nasz kapitancio i pierwszy - Kondziu odbierają całkiem ładnie wyglądające trofeum. Można śmiało powiedzieć, że jesteśmy dumni, robimy serię pamiątkowych zdjęć załogi z pucharem (o ile tak można to nazwać).
Wieczór to Crew Party. Wyposażeni w bransoletki uprawniające do wejścia udajemy się na miejsce, i jak to zwykle bywa w pierwszej fazie zajadami się "czym chata bogata". Tym razem zbyt bogata nie była, ale głód zaspokojony. Większą część wieczoru poświęcamy tańcom, jedna grupa w górnej sali tańczy w rytm nowoczesnej muzyki serwowanej przez DJ-a, druga grupa w mniejszej w rytm przebojów lat 70-tych, 80-tych i 90-tych serwowanej przez zwariowany duński boys band, który pod koniec przerodził się w girls band a nawet naked band. Duża dawka dobrej muzyki oraz humoru sprzyjała szalonej zabawie do samego końca
23.07.2010 ROWING, ROWING, ROWING
Dzień trzeci to dzień rekreacyjno sportowy z podziałem na grupy. Wystarczy wymienić, że odpowiednie podgrupy zwiedziły muzeum wikingów, wycieczka busem po mieście, zawody w kartingach, pływanie szybkimi łodziami, a dzień ten zakończyły wyścigi smoczymi łodziami. Ulegliśmy niestety w wyścigu eliminacyjnym Kruszenszternowi, ale i tak byliśmy najlepszą załogą z Polski. Wieczorem część załogi idzie na … Dewaruciego, jesteśmy tam już rozpoznawalni I chyba nawet chyba mile widziani, druga część zwiedza uliczki miasta. Wieczorem w niebo poszło 15 ton fajerwerków, zakończony pomrókiem żaglowców, I tak dobiegł końca dzień trzeci.
23.07.2010 GOODBYE AALBORG
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Bolo znów nas ciągnie do muzeum, tym razem morskiego, część się wyłamuje I wybiera się rowerem na miasto. Dziś wychodzimy, o 1400. Parada załóg i w morze. Niestety jeszcze tylko dwa dni I do domu… już troszkę smutno….