"Fryderyk Chopin" - myjemy, czy robimy nowe?
Data: 2010-11-23 21:53:02
Na tym statku ciągle jest bardzo dużo lin o metryce zgodnej z metryką żaglowca, a ja słyszę z ekranu radosną nowinę, że bardzo dużo elementów z połamanych masztów na "Fryderyku Chopinie" da się zastosować ponownie. I jestem przerażony
Autor: kpt. Adam Kantarasiński
Źródło: www.gazeta.pl
Zdarzył się wypadek. Może spadł samolot, może wywrócił się autobus, a może wędkarz wpadł pod lód. Wszystko jedno; media mają swój temat na dzień albo nawet trzy. Ale tym razem jest coś całkiem nietypowego: to statek żaglowy, rzecz w Polsce dość rzadka, stracił maszty i dryfuje unieruchomiony w niezbyt ciekawej pogodzie na wyjściu na Atlantyk; bez masztów i bez możliwości użycia własnego silnika. A pikanterii sprawie dodaje obecność na pokładzie młodzieży. I to całej klasy - 36 dziewcząt i chłopców. Czy to jakieś szaleństwo? Otóż nie.
Idea wychowywania młodzieży na pokładzie żaglowca, gdzie poddawani są dość ciężkiej próbie życia na ograniczonej przestrzeni przy dużej ilości obowiązków całodobowych i często w bardzo niewygodnych warunkach, nie jest wcale nowa i jej wartości nie da się przecenić. Tylko w Polsce mało znana. Już w latach trzydziestych XX wieku kapitan Villiers odbył rejs dookoła świata na fregacie, którą nabył właśnie w tym celu z młodzieżą w wieku 16-20 lat. Na drugi taki rejs już nie starczyło mu pieniędzy. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w latach 50-60 było szereg niedużych żaglowców pływających z młodzieżą. A u nas? Trochę też, chociaż chyba niedużo. Przed II wojną światową gen. Mariusz Zaruski wychowywał naszą młodzież na "Zawiszy Czarnym" pod harcerską banderą. Uważał to za swój wielki cel. I tę jego ideę próbował odnowić Adam Jaser, zabierając młodych ludzi na bałtyckie rejsy na "Henryku Rutkowskim". To nie za wiele, ale tylko takie miał możliwości.
Bez powodu nie dzieje się nic
Dopiero Krzysztof Baranowski wyprowadził naszą młodzież na ocean. Ale on na szczęście miał już możliwości dużo większe i je wykorzystał. Tak powstała "Pogoria", a potem "Fryderyk Chopin". I na obu tych stateczkach odbywają się rejsy z młodzieżą, ale mało kogo to obchodzi oprócz garstki idealistów.
Na "Chopinie" od 1992 roku organizowane były Szkoły pod Żaglami w pełnym wymiarze; z lekcjami, tablicą i kredą i wszystkimi obowiązkami, bo na statku nie ma innej obsługi niż sama młodzież. Nie sposób przecenić wartości takiego wychowania. Rozumieją to od dawna inne narody. Ale po czterech latach statek zbankrutował i zajęty przez bank poszedł stać w krzaki wystawiony na sprzedaż. Nikt go nie kupił, a bank stanął przed koniecznością podjęcia decyzji - reaktywować czy pociąć na żyletki. Na szczęście dla młodzieży decyzja brzmiała: remontujemy. Młodzież musiała jeszcze trochę poczekać, bo bank łudził się zyskami z eksploatacji i nie miał w planie zajmowania się wychowywaniem. W końcu znów statek zmienił właściciela.
Nowy armator - jedna z wyższych szkół warszawskich - miał już nieco inne podejście. Statek został kupiony zimą 2000-2001, a już jesienią roku 2001 ruszyła nowa edycja Szkoły pod Żaglami ze Szczecina na Karaiby i szczęśliwie tam dopłynęła. Po sezonie zimowym na Antylach wiosną 2002 statek wrócił do Szczecina z kolejną grupą licealistów. I tak było każdego roku aż do czerwca 2006. W ciągu wakacji załogę szkieletową statku również stanowiła młodzież. Chyba nikt nie policzył, ile dziewcząt i chłopców przewinęło się przez pokład Fryderyka Chopina i jak wiele się tam nauczyli.
Statek zarabiał bez żadnych sponsorów na swoje utrzymanie, ale armatorowi brakowało środków na utrzymanie żaglowca w dobrej kondycji. A każda rzecz materialna ulega z czasem degradacji i należy wymienić ją na nową, jak przydeptane kapcie czy zużyty telewizor.
I tu wracamy do dnia dzisiejszego. Wypadek jest poważny, choć szczęśliwie nikomu nic się nie stało. Statek został doholowany do brytyjskiego portu Falmouth i stoi bezpiecznie na cumach. Rozpoczęła się druga odsłona akcji medialnej. Do głosu doszły dzieci, ich rodzice, organizator i armator. I ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu w tych głosach nie było żadnego dysonansu, lecz zgodny chór. Dzieci po chwilowym szoku potraktowały to jako znakomitą przygodę, bo przecież nikomu nawet nie poszła krew z nosa. Rodzice zgodnie przed kamerami apelują do narodu: pomóżcie, bo dzieci chcą płynąć. Przecież było tak fajnie. Organizatorzy Szkoły wraz z armatorem zapewniają: posklejamy tę zabawkę w trzy tygodnie i popłyniemy dalej; my to potrafimy. Myślałem, że śnię. Nikt się nawet nie zająknął, dlaczego tak się mogło stać. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nikt tego tak prędko nie rozstrzygnie, ale trzeba zrobić jakiś rachunek sumienia. Nie jest żadnym wyjaśnieniem działanie siły wyższej i brak powodów. My ich tylko na razie nie znamy. A bez powodu nie dzieje się nic, odkąd działa siła grawitacji.
Lin jest dużo, bardzo dużo
Maszty na żaglowcu nie stoją z powodu przyzwyczajenia. Stoją, bo trzymają je liny stalowe zamocowane do burt z boku i do takiego małego maszciku na dziobie, prawie poziomego zwanego bukszprytem. A ten bukszpryt też nie wisi sam z siebie, lecz zamocowany jest do kadłuba kolejnymi linami stalowymi i łańcuchami. Wszystkie te stalowe liny mają swoje okucia, do których są przymocowane. Lin jest dużo, bardzo dużo; konstruktor wyliczył, jakie one mają być i ile ich ma być, aby statek mógł wytrzymać na morzu każdą pogodę. I rzeczywiście przez wiele lat wytrzymywał. Pracowałem na nim prawie dziewięć lat i przepłynąłem prawie 200 tysięcy mil z okrążeniem Przylądka Horn łącznie. Przeżyłem trzy razy wiatr o sile 11 stopni w skali Beauforta i wiele razy 10 stopni. Znam na nim każdą linę, jej wiek i wiem, co się wydarzyło w międzyczasie. Należy sobie wyobrazić, że ta całość złożona z masztów i lin działa w pełni tylko wtedy, gdy działa każdy jej element. Jeśli braknie któregokolwiek, pozostałe są bardziej obciążone i wtedy kolejny element, który okaże się nieco słabszy, też nie wytrzyma. Doprowadzić to może do efektu domina i wówczas mamy taki wynik, jaki można oglądać na ostatnich zdjęciach Chopina z jego rejsu w stronę Karaibów.
Nie zawsze można łatwo wywnioskować, który element był pierwszy. Mamy tu do czynienia z problemem wytrzymałości. Skąd możemy wiedzieć, jak długo takie liny zachowują swoją moc wystarczającą, w którym momencie należy wymienić je na nowe? Ten problem jest skomplikowany i nie całkiem jednoznaczny. Rodzaj lin stalowych stosowanych obecnie do usztywniania masztów nie daje wizualnych oznak zużycia, a gdy takie się pojawią, może być za późno na reakcję. Taka ocena może pochodzić tylko z doświadczenia, a dokładniej mówiąc z doświadczenia na konkretnej jednostce. Każdy statek żaglowy ma inną charakterystykę stateczności, a więc liny poddawane są innym naprężeniom. Mało tego; taka sama lina zastosowana na jednym statku, ale w różnych miejscach będzie miała różną żywotność. To jest skomplikowane, ale tylko ludzie pływający długo na jednym statku mogą naprawdę oceniać, kiedy już czas coś wymienić, zanim się urwie.
Kiedy je wymienialiśmy, łamały się w rękach
A ten statek pływa już dość długo, aby to oceniać. Wiosną 2002 roku zaczęły pękać dwie liny trzymające przedni maszt od strony dziobu. Jest ich pięć, a ponieważ pracują podobnie, należałoby wymienić wszystkie, ale wymieniono tylko te dwie. Można wywnioskować, że te liny są wystarczająco mocne przez około 6 lat, a potem nie wiadomo. Następnego roku skończyła życie jedna z lin bocznych; wymieniliśmy. W kolejnym roku puściła następna, a więc ich wytrzymałość można ocenić na około 8-9 lat. Wtedy postanowiłem sukcesywnie wymieniać wszystko. Zdążyłem wymienić mniej więcej połowę i odszedłem z pracy na tym statku. Wróciłem po dwu latach, aby poprowadzić Kanadyjską Szkołę pod Żaglami. Nie musiałem sprawdzać, że przez dwa lata nic więcej nie zrobiono. Przy pomocy bosmana i oficerów, a także młodzieży kanadyjskiej wymieniliśmy wówczas wszystkie liny stalowe, na których wiszą reje. Te liny były w takim stanie, że łamały się w rękach po zdjęciu. A przecież po rejach chodzi załoga, aby zwinąć lub rozwinąć żagle.
Na tym statku ciągle jest bardzo dużo lin o metryce zgodnej z metryką żaglowca, a ja słyszę z ekranu radosną nowinę, że bardzo dużo elementów z połamanych masztów na "Fryderyku Chopinie" da się zastosować ponownie. I jestem przerażony. Nie dziwię się armatorowi, bo statek ma podpisane kolejne kontrakty, a bez dopływu pieniędzy po prostu stanie. Nie wystarczy pieniędzy z ubezpieczenia na przyzwoite odtworzenie jednostki. Nie dziwię się organizatorom Szkoły, bo dysponują statkiem tylko przez określony czas, który może zająć remont. Nie dziwię się także młodzieży, ale jestem w rozterce, gdy pomyślę, dlaczego rodzice nie próbują wniknąć w ewentualne przyczyny i nie są ciekawi, czy one na pewno zanikną po tak ekspresowym remoncie.
Od 2001 roku odbyło się dziesięć edycji Szkoły Pod Żaglami; sam przeprowadziłem siedem z nich i mam wrażenie, że powinienem mieć dwa serca. Jedno po stronie młodzieży, bo doskonale rozumiem ich chęć, ale drugie po stronie statku, do którego zachowałem olbrzymi sentyment i wolałbym, aby jak najdłużej służył właśnie młodzieży i to jak się da najbardziej bezpiecznie. Tymczasem opowiadanie w telewizji o wielkim remoncie statku wiosną tego roku jest zwyczajnym nadużyciem. Ten remont miał cele estetyczne, a nie miał nic wspólnego z jakością tego, co najważniejsze. Moje wyobrażenie o przygotowaniu statku widać daleko odbiega od obecnie obowiązujących.
Rozwinęła się piękna akcja przeróżnych darowizn na rzecz remontu i dokończenia tej Szkoły. To jest naprawdę wspaniałe i może przez ten wypadek ludzie zauważą, jak pożyteczna jest taka działalność. Ale spójrzmy na to trzeźwo. Pomóżmy przede wszystkim armatorowi w przyzwoitym remoncie, a potem w doposażeniu statku, a z drugiej strony może dla tej grupy na Szkołę pod Żaglami, ale w przyszłym roku. Tak byłoby bardziej rozsądnie, a na pewno bardziej bezpiecznie. I spróbujmy zrozumieć, że takie wychowanie jest wysokiej próby i warte poważnych nakładów.
Połamany Fryderyk
Żaglowiec "Fryderyk Chopin" stracił oba maszty podczas sztormu na Atlantyku, w nocy z 28 na 29 października, około 150 km na południowy zachód od wysp Scilly. Nikt z 47-osobowej załogi nie został ranny. W ubiegłym tygodniu armator miał zdecydować, czy żaglowiec będzie remontowany w Anglii czy w Polsce. Decyzji jednak nie ma, bo stocznie nie przedstawiły jeszcze kosztorysów naprawy.
Młodzieżowa załoga (czyli 36 gimnazjalistów) wróciła do Polski.