Rejs Leonida Teligi – pierwsza polska samotna wyprawa dookoła świata
Data: 2011-02-03 15:25:46
Autor: Piotrek Cichy
Pierwszy artykuł z serii "Śladami Polaków dookoła świata" opisuje historię Leonida Teligi - Polaka, który samotnie opłynął świat dookoła na jachcie żaglowym.
Każda opowieść o Telidze jest z założenia pozytywna, pomijając niezaprzeczalne osiągnięcia i pomimo ciężkiej choroby samego żeglarza, a to za sprawą nazwy jachtu - s/y Opty. Teliga chciał żeby jacht i cała wyprawa miały "Opty"-mistyczny charakter. Nawet mu się to udało bo ileż optymizmu trzeba mieć w sobie, żeby ot tak zbudować sobie jacht i popłynąć dookoła świata i to w czasach, kiedy takie wyprawy z różnych powodów nie były popularne na miarę dzisiejszą, a ta była skądinąd pionierska. Dysponując jedynie własnymi oszczędnościami zaczął budować jacht "Opty", zmodyfikowaną konstrukcję typu "Konik Morski". W późniejszym czasie otrzymywał pomoc m.in. z PZŻ, Marynarki Wojennej, Marynarki Handlowej, jednak założenie było bez perspektyw wsparcia. I popłynął. Trzeba zaznaczyć, że już w momencie startu wielkiego rejsu Leonid był ciężko chory. Mimo to miał w sobie tyle zaparcia, żeby zorganizować przedsięwzięcie w postaci wokółziemskiego rejsu.
Mimo, że za datę rozpoczęcia rejsu uznaje się 25.I.1967, to "Opty" wyruszył z Gdyni 8.XII.1966. Skąd ta dosyć duża niezgodność, bo ponad miesiąc? Sprawa jest prosta - grudzień był zbyt niekorzystnym terminem do pływania po Bałtyku, więc jacht został przewieziony na pokładzie statku handlowego do Casablanki i dopiero stamtąd Teliga ruszył samodzielnie na wyprawę. Pierwszy etap, do Wysp Kanaryjskich był odcinkiem zapoznawczym, na rozgrzewkę. W końcu było to pierwsze poważne pływanie jachtu. Wobec tego w Las Palmas było mnóstwo roboty - usuwanie usterek i dokonywanie napraw trwało aż 35 dni. I teraz pomyślcie sobie - jaka załoga popłynie jachtem, żeby przez pierwszy miesiąc grzebać się w naprawach? Coraz mniej jest takich załóg, chociaż trochę jeszcze jest… Ale czasy się zmieniły… A ci dawni żeglarze, nawet ci zwykli, wiedzieli, że żeby pływać jachtem, na którym wszystko działa, to trzeba samemu jacht do takiego stanu doprowadzić, bo samo się nie zrobi. Dziś można zapłacić i ktoś to zrobi za nas, czasy się zmieniły.
Wracając do wyprawy, kiedy już jacht był w pełni sprawny, można było popłynąć dalej. Po przepłynięciu Atlantyku celem było odwiedzenie jak największej liczby portów (w granicach rozsądku oczywiście;) na Karaibach. Tak więc po dwóch i pół miesiącach włóczęgi głównie po Małych Antylach na początku lipca 1967 "Opty" dobija do Cristobal - wrót Kanału Panamskiego. Tu zaczęły się problemy, Amerykanie nie chcieli dać pozwolenia na przepłynięcie polskiego jachtu przez Kanał. Dlaczego? Bo nie. Argumentem, jaki otworzył przejście była, interwencja światowej prasy i Ambasady Polskiej w Waszyngtonie dopiero po 11 dniach. Cele polityczne są nam nieznane... "Opty" znalazł się na Pacyfiku, wszystko szło jak trzeba. Przez kolejne cztery miesiące rejs przebiegał spokojnie, realizując założenie jak największej liczby portów: miesiąc na Wyspach Galapagos, miesiąc żeglugi przez Ocean, dwa miesiące na Markizach. Było niewiele czasu do zbliżającego się sezonu huraganów, ten czas Teliga zamierzał spędzić na Tahiti. Jednocześnie miała być załatwiana wiza australijska, gdyż Leonid pragnął odwiedzić swoją rodzinę zamieszkałą w tym kraju, z czego ostatecznie nic nie wyszło. Pozwolenie na zawinięcie do Australii dostał, ale "tylko w celu niezbędnych napraw i zaopatrzenia". Oczywiście nie spełniało to oczekiwań żeglarza, wiec rezygnując z tego dobrodziejstwa Teliga popłynął prosto do Casablanki.
Jednak nie uprzedzajmy faktów. Po wypłynięciu z Markizów zdarzył się niebezpieczny wypadek. Nocą doszło do zderzenia z pływającym pniem, co uszkodziło mocno poszycie kadłuba. Mimo awarii, a także ciężkiej pogody udało się dotrzeć bez dalszych przygód do Papeete na Tahiti.
Po przejściu okresu huraganowego i wyremontowaniu jachtu Teliga ruszył w dalszą drogę. Przez Bora Bora do Fidżi - tu nastąpił punkt zwrotny wyprawy, tzn. zmienił się jej charakter. Prawdziwych powodów mogło być kilka. Jednak każdy z nich byłby zupełnie inaczej potraktowany przez przeciętnego człowieka. Postępująca choroba nowotworowa - "Trzeba wracać do kraju, do szpitala…" - mówi Człowiek, spodziewane nieprzyjemności natury politycznej, brak wiz itp. - "Po co płynąć jak i tak mnie nigdzie nie wpuszczą", nagła chęć powrotu do domu - "Jak trzeba szybko to samolotem". Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Nie zapominajmy jednak, że bohaterem tej opowieści nie jest przeciętny człowiek. Więc pomimo wszystkich domniemanych powodów, a może właśnie dlatego, zapadła decyzja o żegludze non-stop aż do Dakaru. Postanowienie nadzwyczaj odważne. Któż inny w takiej sytuacji zdecydował się na podobny krok, jak nie człowiek o niesłychanym samozaparciu i silnej woli? Z drugiej strony, w jaki sposób przeciętny człowiek znalazłby się w takiej sytuacji, samotnie na wyspach Pacyfiku? Nie można zapominać, że cała wyprawa jest ponadprzeciętna.
Nie był to łatwy etap. Już sam początek wielkiego skoku przysporzył mnóstwo trudności, zresztą wiódł przez najtrudniejsze nawigacyjnie miejsca. Przed Nową Gwineą zdarzył się nieprzyjemny wypadek. Podczas zrzucania jednego z dwóch bliźniaczych foków, w trakcie silnego szkwału, żeglarz otrzymał od bomu mocne uderzenie w podbrzusze. Efektem następnego dnia była wysoka gorączka i bardzo złe samopoczucie. A właśnie zbliżała się Cieśnina Torresa, pełna raf i mielizn. Swego czasu nawet Francis Drake usiadła tam na rafie a Teliga był chory. Nie obyło się bez problemów. W pewnym momencie okazało się że jacht płynie dobrym kursem, ale w pewnej odległości do farwateru. Przy pierwszej z brzegu wyspie Teliga rzucił kotwicę, omal nie wypadając za burtę, taki był wyczerpany i przyszedł czas na odpoczynek. Dopiero po kilku dniach, po wyjściu z Cieśniny żegluga stała się spokojniejsza. Morze Arafura, Timorskie, Ocean Indyjski nie przyniosły większych problemów ale Atlantyk już tak. Kto by uznał, że do trzech razy sztuka, ten by nie wrócił do domu. Bowiem dopiero za czwartym podejściem przeciwne sztormy nie odrzuciły jachtu z powrotem na wschód i ocean pozwolił płynąć dalej. Przy tej okazji, pod wpływem impulsu żeby odrzucić złe myśli o przerwaniu podróży, powstała fraszka motywująca na melodię "Pod żaglami Zawiszy":
"Sytuacja <
>-czna"
W farwaterze księżyca
"Opty" dziób swój zanurza.
Czasem gnębi go cisza,
Częściej straszy go burza.
A w kabinie zamknięta,
Niczym w muszli ostryga,
Siedzi zła i zmarznięta
Długobroda Teliga.
Poskutkowało. Niedługo potem Przylądek Dobrej Nadziei został za rufą.
Pod Kapsztadem miał miejsce drobny, ale ciekawy przypadek. Było to pierwsze od Cieśniny Torresa potwierdzony przypadek rozpoznania jachtu "Opty" i przekazania o nim wiadomości do kraju, a uczestniczył w nim turystyczny jacht bandery RPA. Poza wiadomościami do Polski spotkani żeglarze zasypali też Teligę prezentami typu świeże jedzenie, drobne wyposażenie, kanapki, papierosy i piwo… Południowoafrykańscy żeglarze dziwili się, że jacyś politycy mogą zabronić wpłynięcia do ich portu małemu polskiemu jachtowi, ale w końcu się rozstali i każdy popłynął w swoją stronę.
W trakcie dalszego powrotu przez Atlantyk miały miejsce jeszcze inne spotkania ze statkami, z reguły sympatyczne, m.in. z radzieckim "Metalurg Bardin" i polskim m.s. "Moniuszko". Jednak były też i mniej sympatyczne wydarzenia np. strata masztu w trąbie powietrznej. Niemniej nie stanęło to na przeszkodzie kontynuowania rejsu.
Dopływając już do Dakaru, został pobity jeszcze jeden rekord - najdłuższej nieprzerwanej samotnej żeglugi - 165 dni na morzu, podczas których Teliga przepłynął ponad 13000 mil.
5 kwietnia 1969 roku nastąpił wielki dzień dla polskiego żeglarstwa. Pętla wokółziemska została zamknięta. Dalsza żegluga do Las Palmas i do Casablanki upłynęła bez znaczących przeszkód. Cumy w Casablance zostały podane 29 kwietnia 1969 roku.
W Maroku zaczęły się poważne problemy. Nowotwór, jak się okazało długo nieaktywny i niewykryty zaczął się gwałtownie rozwijać. Zapadła decyzja o natychmiastowym powrocie Teligi do Polski, prosto do szpitala, a jachtu na pokładzie m.s. Orłowo.
Już w Polsce, Teliga został uhonorowany orderami i innymi nagrodami, były oczywiście organizowane liczne spotkania i konferencje. Mimo krótkotrwałego powrotu do zdrowia, choroba jednak nie odpuściła żeglarzowi. Kapitan Leonid Teliga zmarł rok po zakończeniu swojego wielkiego rejsu, 21 maja 1970 roku.
Należy pamiętać przede wszystkim o rejsie "Opty" jako o nieugiętej chęci osiągnięcia zamierzonych planów, mimo przeciwnych wiatrów w wielu aspektach. Należy patrzeć na świat "Opty"-mistycznie.