Rejsuj.pl jest społecznością skupiającą żeglarzy. Zapoznaj się z doświadczeniem żeglarskim swoich znajomych, obejrzyj zdjęcia i wideo z rejsów.
Rejsuj.pl to także największa multimedialna baza danych o jachtach.
Zaplanuj z Rejsuj.pl kolejny sezon i umów się na rejs ze znajomymi!

Twoja przeglądarka jest bardzo stara i wymaga uaktualnienia!


Załoga portalu Rejsuj.pl rekomenduje aktualizację Internet Explorera do najnowszej wersji.

Bolo & Jadzia na Oceanie - Jemen, Erytrea i Sudan

Data:  2011-04-01 10:29:33
Ocena:
Autor: Wojciech Maleika, Jadzia Pękalska
Szósta część naszego bloga, sporo spostrzeżeń, opowieści i zdjęć z krótkiej wizyty w Jemenie a później pierwszych, afrykańskich krajach na naszej trasie czyli Erytrei i Sudanu. Jak było? Przekonajcie się sami czytając nasze relacje.




20 kwietnia 2011 21:00LT
Najpierw zdjęcia z Sudanu... a później kilka słów...

Wczorajszy dzień był techniczno turystyczny... rano otrzymaliśmy shorepass czyli przepustki upoważniające do zejścia na ląd. Oczywiście czym prędzej z tego skorzystaliśmy lądując w knajpce na śniadaniu. Trzeba tu jednak zrewidować pojęcie knajpka... pomieszczenie jak nieco większa komórka na wsi w latach 60... zbudowany z cegieł piecyk i grill, kilka stolików, mówiący jedynie po arabsku Arab (właściwie nie można mu mieć za złe że nie mówi po angielsku) i tylko jedno danie do wyboru (o jakimś menu należy zapomnieć, ostatnie widzieliśmy chyba w Azji jeszcze). Rybka z grilla, trochę ryżu i tutejszych chlebków, jakiś sos (nie do określenia jego skład) cebulka, limonki. Wszystko całkiem smaczne i bardzo lokalne, włącznie z klimatem. Gdyby wpadł tu sanepid, inspekcja pracy, a nawet nasza straż miejska, to lokal byłby wyburzony, a właściciel wtrącony do lochów... ale nam się podobało.

Potem spacerek po mieście, które wygląda jakby przeszło tornado... ciężko nam określić co jest komórką, co garażem, co domem mieszkalnym, wszystko takie same - zrujnowane... szkoda tych ludzi, bieda wszędzie okrutna... ale oni chyba przyzwyczajeni i pewnie na swój sposób szczęśliwi... uśmiechnięci, chętni do krótkich rozmów, zaczepek...

Po południu tankowaliśmy wodę i paliwo... pomógł nam Mike i jego nieco większym pontonem woziliśmy cały dobytek na łódkę...

Wieczorem jedyny w okolicy budynek kompletnie nie pasujący do reszty, nowiutki, kolorowy, powiewają różne flagi, w środku internet, uruchomiony... dzień wcześniej... do tego restauracja... to był całkiem miły wieczór...

Następnego dnia, czyli dziś, tak jak planowaliśmy wybraliśmy się lokalnym autobusem do Port Sudan. Jest to drugie co do wielkości miasto w Sudanie, ponoć z obrzeżami liczące ok. 8 mln mieszkańców. Autobus znów zapchany, choć każdy miał miejsce siedzące (swoje). Wysiedliśmy pewnie w centrum miasta, ale trudno to tak naprawdę stwierdzić. W koło mnóstwo sklepików spożywczych, warzywnych, z przyprawami, ubraniami. Pewnie można by i kupić tutaj kozę, a może nawet osiołka?

Chodziliśmy dookoła oglądając lokalne produkty... warto dodać że chyba mają fioła na punkcie telefonów komórkowych, więcej ich chyba było w okolicy niż pomidorów....

Aby obejrzeć miasto wynajmujemy na godzinną przejażdżkę trzykołową taksówkę. Kierowca ma w środku jedynie 7 lusterek... jazda nim to prawdziwe przeżycie, wydawało nam się, że powinniśmy potrącić co najmniej z 5 osób i mieć ze dwie czołówki... ale oni śmigają nimi, jak by z nich nigdy nie wysiadali. Odwiedziliśmy targ rybny, port rybacki i handlowy, kawałek przemysłowego miasta z ogromną ilością magazynów... brzmi ciekawie? Aż tak bardzo ciekawe nie było. To są jednak zupełnie inne miasta od nam znanych, i chyba bardzo trudno opisać ich klimat, panujący wszędzie harmider, tłumy ludzi, z wyglądu totalna dezorientacja. Ludzi tutaj można podzielić na tych co sprzedają i na tych co... leżą gdzie popadnie i nic nie robią... pewnie tak od 10 lat...

Kolejny etap wycieczki to poszukiwanie jakiejkolwiek restauracji... niełatwa sprawa... turystów tu nie ma, lokalesi chyba nie mają kasy na jedzenie na mieście... więc nie ma i restauracji. W końcu kolejny taksiarz trójkołowca zawozi nas pewnie do jedynej pizzerii w mieście. Była bardzo smaczna.

Po obiedzie wracamy na łódkę, mijając domy zlepiane z niczego stojące gdzieś w szczerym polu, stada wielbłądów i wielkie ciężarówki.

Jutro rano zakupy warzyw, checkout i wypływamy (chyba, że przytrzyma nas zbyt silny wiatr...).

Kolejny cel: Hurgarda, prawie 600Mm, ale nie łudzimy się, na pewno po drodze będą jakieś postoje na kotwicy wymuszone przez wiatr...

Pozdrawiamy

B&J





19 kwietnia 2011 20:00LT
W Sudanie w przeciwieństwie do Erytrei udało nam się skorzystać z internetu i przesłać zdjęcia :)

Al Mukalla w Jemenie - zdjęcia

Massawa w Erytrei - zdjęcia

i jeszcze filmik, który od Jemenu próbowaliśmy wrzucić...


18 kwietnia 2011 19:30LT
Od 1500 stoimy w Suakin w Sudanie. Jesteśmy już (chyba) po odprawie, pojawił się wielki murzyn w białym prześcieradle o imieniu Mohammed, który jest agentem... pobrał mnóstwo kasy, ale w zamian ma przywieźć i paliwo i wodę i załatwić wszystkie papierki...

Na lądzie jeszcze nie byliśmy, ale tzw. stare miasto jest tak stare, że się rozpadło, a po prawdzie to chyba zostały jedynie ruiny po jakiejś wojnie chyba... tyle widać z kotwicy. Rekonesans jutro po śniadaniu...

Niedługo po nas do portu wpłynęło 7 innych jachtów, też płynęli z Tajlandii, ale zdecydowali się płynąć dookoła morza Arabskiego, czyli wzdłuż wybrzeży Indii, Pakistanu, Omanu Jemenu. Płynęli pod wiatr i prąd przez 5 tyg. czyli 3 dłużej od nas...

Pojawił się nowy pomysł, żeby do port Sudan nie płynąć, a pojechać z tąd jakimś środkiem transportu, unikniemy w ten sposób dodatkowych znacznych opłat za odprawy i postoje, a to ponoć tylko 40minut jazdy... Pomyślimy...

Teraz przede wszystkim musimy śledzić prognozy i płynąć jak najszybciej na północ...

Pozdrawiamy
B&J

18 kwietnia 2011 10:30LT
Do Suakin pozostało 25Mm

Już za kilka godzin rzucimy kotwicę w kolejnym afrykańskim mieście Suakin (Sudan). Ponieważ będzie to już po południu, może się okazać, że odprawa odbędzie się dopiero następnego dnia i będziemy musieli do wtorku poczekać na łódce. Potem generalnie zakupy i zwiedzanie, ale nie zamierzamy stać tu zbyt długo, przeniesiemy się do Port Sudan.

Żegluga przez ostatnią noc bardzo przyjemna, wiaterek z bajdewindu pozwalał rozwijać prędkości 5-6kn, co zdecydowanie przyspieszyło nasz przelot. Oby tak dalej...

W Suakin prawdopodobnie nie będzie możliwości wysyłania na bieżąco relacji, prosimy o cierpliwość...

Pozdrawiamy
B&J

17 kwietnia 2011 23:10LT
Do Suakin pozostało 99Mm
Pozycja 18.16N 38.43E

Dziś niedziela Palmowa, na Palmy generalnie ostatnio nie możemy narzekać, widujemy ich całe mnóstwo (oczywiście w portach, nie na morzu), czasami nam odbija Palma (na szczęście na krótko), zjedliśmy owoce Palmy (czyli kokosa), ale to jednak nie te kolorowe Palmy które mozolnie oczyszczane z kurzu pojawiły się dziś w kościołach. Rozpoczął się Wielki Tydzień, dla nas chyba raczej normalny, choć dziś zastanawialiśmy się gdzie nam wypadnie spędzić niedzielę Wielkanocną... zależy to troszkę od pogody, ale prawdopodobnie gdzieś w drodze, na morzu, w okolicach Sudanu / Egiptu. A może w jakimś porcie - zobaczymy.

Dzisiejszy dzień zaliczamy do bardzo udanych, fajny wiaterek 4B z baksztagu umożliwił przyjemną i szybką żeglugę na żagielkach, po południu nawet pokusiliśmy się o spinakera, dzięki czemu wyśrubowaliśmy rekord prędkości naszego rejsu do 7.9kn (bez udziału prądów wspomagających). Na pewno łódka potrafi dużo więcej, ale tyle nam spokojnie wystarcza... oby częściej. Smaczny był też obiadek, a szczególnie sałatka pomidorowa, przy czym smak erytreiskich pomidorów tak soczysty i intensywny... (szklarniowe to one na pewno nie były).

Amerykanie gdzieś za nami, ale z pewnością znów zjedziemy się w porcie, bo nasze trasy póki co się pokrywają, my jak wszystko dobrze pójdzie zawitamy w Suakin jutro wieczorem. Chcemy tam się zatankować (paliwo i wodę) no i oczywiście obejrzeć okolicę. Potem do Port Sudan, tylko 30Mm... będzie to więc niczym wypad z AZSu do Lubczyny...

Niestety uszkodzeniu uległ nasz (mój) aparat photo, który otrzymał niespodziewaną porcję słonej wody, mimo przemycia i przesuszenia (a nawet niewielkiego rozebrania) potrafi jedynie wyświetlić informację "Błąd systemu". Co gorsza nic nie wskazuje, że zechce mu się poprawić. Mamy jeszcze inny aparat, ale dużo starszy i zdjęcia już nie takie ładne... a tu po drodze tyle jeszcze atrakcji... no nic... może uda się coś kupić nowego w Port Sudan (jak ceny nie zabiją).

Po Morzu Czerwonym płynie nam się przyjemnie, wiatry sprzyjają, fala nieduża, ciepło, ale już nie uciążliwie gorąco... oby tak jak najdłużej, bo że przyjdą północne wiatry to my wiemy... byle nie za mocne...

Cóż, pchamy taczuszkę dalej...

Pozdrawiamy
B&J

16 kwietnia 2011 11:30LT
Do Suakin pozostało 270Mm
Pozycja 15.38N 39.30E

Znowu w drodze... od niecałej godziny, ale dziś opowiemy o Massawie w Erytrei...

Jak dobrze pamiętamy przed portem planowaliśmy przestać noc na kotwicy a rano wpłynąć do portu, plany pokrzyżowała skradająca się do nas nieoświetlona łodź wojskowa z wielkim karabinem na dziobie... mocno łamaną angielszczyzną oznajmiono nam, że mamy skierować się do portu. Zacumowaliśmy ok 21:00 do kei, a właściwie do jakiejś innej łodki, która wygląda na lekko przuconą, a przynajmniej na to, że od wielu miesięcy nikogo na niej nie było. Noc spędziliśmy na odpoczywaniu, bo bez odprawy i tak ruszyć się nie można. Rano zawitali na pokład oficjele z różnych ośrodków tutejszej władzy, czyli portu, imigracyjni i celnicy. Odprawa poszła gładko, najważniejsze to zapłacić za 2 dni postoju 30$, oraz przepustki które otrzymaliśmy na 48h, upoważniające do opuszczenia portu. Rano dołączyła także do nas znana nam dobrze od 3 tyg. amerykańska łódka Eva.

Od Asi i Alka z s/y mantra Asia (naszej biźniaczej łodki) którzy byli tu miesiąc temu posiadaliśmy już szczegółowe informacje co i jak. Wraz z Mike'em w przyportowej kawiarni zjedliśmy dobre śniadanko (fritata - fonetyczny opis jajecznicy z pomidorem i papryczką) + kawa + cola (wiadomo co kto) + bardzo dobre świeże a nawet ciepłe jeszcze bułeczki, pierwsze takie w naszej podróży). Wymieniliśmy tu także pieniądze po czarnorynkowym kursie. Wymiana jak u nas za komuny, na zapleczu w przyciemnionym pomieszczeniu i rozmowy szeptem - nadal czuje atmosferę top secret. Tak czy owak kurs prawie dwa razy lepszy niż w banku. Kolejny krok to Internet Cafe, a jakże trzeba wysłać zdjęcia do kraju, sprawdzić co na rejsuj.pl i fb, a tu... kicha... Internet jest, komputery działają a transmisja... chyba na poziomie kilku znaków na minutę. Generalnie przez 2 godziny prób nie załadowała się żadna strona, nie udało się wysłać ani jednego zdjęcia, odebrać poczty, po prostu World Wait Web... nie poddaliśmy się jednak, łapiemy taksówkę i jedziemy na drugą stronę grobli, aby spróbować w innej kafejce. Efekt ten sam... chyba rozumiem dlaczego generalnie nikt w nich nie siedział. Ponoć lepiej jest wieczorem...

Pozostaje korzystać z innych uciech portowych czyli restauracji... oczywiście prosimy nie wyobrażać sobie scenerii z naszych czy europejskich restauracji, tutaj jest to zazwyczaj jakaś sala w standarcie 1 gwiazdkowym, widać że ostatni remont był... hm... właściwie pewnie nigdy nie było remontu, trochę plastikowych krzesełek. Ale musimy przyznać że jedzonko (ryba, wołowina, bułeczki, ryż, frytki) było zacne, no i te ceny, wyszło po jakies 12 zł na głowę z piwkiem i fantą... da się przeżyć.

Zrobiliśmy także wycieczkę uliczkami tzw. starego miasta, i tutaj czas na dygresję o okolicy...

Massawa bardzo ucierpiała podczas walk wyzwoleńczych które zakończyły się chyba gdzieś na początku lat 90, kiedy to udało im się oderwać od Etiopii i stworzyć niepodległe państwo. Cała okolica była mocno ostrzelana, także z dział większego kalibru. Trudno znaleźć budynek który nie nosi śladów wojny, a wiele z nich do dziś stoi (ledwo co) strasząc swoim widokiem. Najlepszym chyba przykładem jest budynek urzędu miejskiego z wielką dziurą po środku (jak będzie można wysłać zdjęcia to zaprezentujemy to). Widać, że jest to biedne Państwo, ludzie mieszkają w walących się domach, ulice w większości są utwardzane (poza głównymi które są asfaltowe), wszędzie mnóstwo dzieciaków wyciągających rączki po coś słodkiego a najlepiej pieniążka. Mimo niełatwych warunków ludzie są bardzo pozytywnie nastawieni do nas, uśmiechają się, machają, zagadują...

Ciekawie rozwiązany mają także transport miejski, czyli właściwie jedną linię łączącą część miasta przy porcie (który pewnie jest jedynym większym zakładem przemysłowo-usługowym w okolicy) a miastem po drugiej stronie rzeki / kanału. Nie ma autobusów, są taksówki (wielkości naszych busów), które jeżdżą non stop w kółko, stając na żądanie w określonych miejscach i zabierając podróżnych. Nie ma znaczenia ile jest miejsc siedzących, jedzie tyle osób ile się wciśnie, a może naprawdę dużo, np. 20. No i ta cena za przejazd - UWAGA to nie pomyłka - 20 groszy... :)

Wieczorem po zwiedzaniu podjęliśmy ostatnią próbę kontaktu z Polską via Internet (niestety nic się nie zmieniło), tel. normalne nie działają tutaj, ze względu na zakłócenie nie działała też nasza poczta jachtowa - po prostu Afryka.

Wróciliśmy na łódkę, aby odpocząć, a następnie wieczorkiem obejrzeć miasteczko by night, ale sen wygrał z planami i tak zastał nas dzień kolejny...

Śniadanko w znanej nam już knajpce, gdzie oddaliśmy też rzeczy do prania. Tym razem zamówiliśmy "Poprosimy o trzy różne potrawy". No i dostaliśmy... 3 różne... jakie ? kto to wie, jedna przypominała zasmażany sos pomidorowy z wymieszanym jajkiem i przyprawami (niestety ostrymi), druga to też jakiś czerwony sos z bułką i przyprawami i białym serem (jeszcze ostrzejsze), trzecia pozostanie już na zawsze tajemnicą, bo nie byliśmy w stanie nic tam zidentyfikować. Najedzeni do syta, a właściwie trzeba powiedzieć, że do pełna, udaliśmy się autobusem / taksówką / busem na drugą stronę miasta, na targ...

Targ miejski to prawdziwy folklor, pewnie nie wiele się tu zmieniło od 200 lat, kawał klepiska, a na nim na workach porozkładane dary: warzywa, jajka, żywe kury przywiązane za nogi, przyprawy, ryże i groch, proszek do prania i zapałki (ogromne ilości) i trochę chust i tutejszych ubranek. Warto było poczuć tę atmosferę, oczywiście kupując kilka produktów na łódkę. Wracając minęliśmy niewielki wóz ciągnięty przez osiołka (od razu kojarzy się osioł ze Shreka) i kilka innych dość lokalnych dziwactw. Trzeba przyznać, że po częśći tak właśnie można było sobie wyobrazić nadal dziką Afrykę (przy czym dzikość to nie zwięrzęta czy ludzie, a właściwie zacofanie i ubóstwo tu panujące).

Po zmroku już nie odpuściliśmy i był walking tour by night. Coś na uliczkach odżyło, więcej tubylców, małych knajpek z bardzo dobrym piwkiem i smaczny obiadek gdzie danie główne to najlepsze krewetki jakie w życiu jedliśmy. I tak niestety dobiegł końca dzień drugi.

Dziś rano skorzystaliśmy ze znanej i lubianej kafejki gdzie zjedliśmy śniadanie, odprawa i w drogę. Oficer imigracyjny aż pofatygował się na łódkę aby dokonać oględzin... ale to była przykrywka aby poprosić o jakiś podarek, najlepiej 10 dolarów. Dostał 2xMarlboro + 2x Mountain Dew (napój w puszce)... wystarczyło...

Płyniemy do Suakin, to niewielki port w Sudanie, kolejnym dzikim, afrykańskim kraju... będziemy za 2-3 dni, pogoda sprzyja, wiatry może troszkę słabe, ale nie w dziób, przy pomocy niestrudzonego motorka + żagle jakoś damy radę, zawsze dajemy....

Pozdrawiamy
B&J

Kilka zdjęć które udało się wysłać dopiero z następnego portu...







14 kwietnia 2011 1400LT
Stanie na kotwicy w nocy nie było jednak możliwe, gdyż podpłynęła do nas łódź wojskowa i nakazała wpłynięcie do portu. Stanęliśmy przy kei, pierwszy raz od 1,5 miesiąca bodajże... Rano odprawy i teraz na miasto. Udało się wymienić pieniądze, jak za komuny, na zapleczu knajpki po czarnorynkowym kursie....

Teraz udajemy się do miasta, o ile tak można to nazwać. Mnóstwo budynków - ruin, widać zniszczenia po wojnie... nawet dwa radzickie czołgi są teraz głównym pomnikiem w mieście.... Ludzie życzliwi i usmiechnięci... to jedno pozytywne póki co nas spotkało...

Zobaczymy co dalej, czekamy na fajną knajpkę z dobrym jedzeniem...

Pozdrawiamy
B&J

13 kwietnia 2011 1900LT
Do portu Massawa 10Mm
Pozycja: 15.38N 39.38E

Tylko 10Mm, 2 godzinki...
Po drodze stanęliśmy na chwilkę w zatoczce na bezludnej wyspie Shumma, musimy przyznać, że klimat afrykański, trochę suchych traw, nieliczne rozłożyste drzewa porozrzucane tu i ówdzie, troszkę skał, widać że sucho... brakowało do pocztówkowego krajobrazu żyrafy i słonia :)

Pokąpaliśmy się troszkę, podziwialiśmy widoczki i w drogę... podpłynęli oczywiście do nas jacyś lokalsi, prosząc o fajki... dostali po puszeczce z Colą.

Dopłyniemy wkrótce, ale dziś do portu nie będziemy wchodzić, tylko jutro rano. W Erytrei można bez wizy przebywać jedynie 48h, więc lepiej żeby ten czas się liczył od jutra...

Tak wię kotwica, drinki z palemką (może nie do końca, bo brak istotnych składników do drinków oraz palemek).

Niestety poważnemu zamoczeniu uległ mój aparat i póki co odmawia posłuszeństwa... mam nadzieje, że nastąpi jakaś reaktywacja dość szybko, aby móc pstrykać te orienty...

Nie wiemy czy z portu się uda nadawać relację oraz czy będzie internet... ale na pewno w jakimś czasie opiszemy jak powitała nas czarna Afryka, no i jakieś zdjęcia...

Pozdrawiamy
B&J

12 kwietnia 2011 2300
Do Massawa pozostało 84Mm
Pozycja 15.02N 40.47E

Przez niemal dobę udało się szybko żeglować pod samymi żaglami. Wiatr 4-5B z baksztagu, fok na motyla i prędkości nawet do 7kn. Po południu w morzu pojawiły się pływające zielska (żólte)... niestety na tyle duże, że jak się w nie wpłynęło to natychmiast zatrzymywały się na śrubie i sterze i mocno hamowały... następował wtedy kontrolowany kurs pod wiatr z fokiem sztywno na spinakerbomie i grotem wypuszczonym z mocno wybranym kontraszotem... bieg wsteczny przy takiej kombinacji pozwalał osiągnąć prędkość do tyłu nawet 3.5 kn) a po takim czyszczeniu szybki powrót na kurs...

Wieczorem wiatr przycichł i znacznie wyostrzył... miejmy nadzieję, że nie będzie w dziób, bo do Massawy już tak niedaleko...

Dookoła nas latają jakieś wielkie ptaszyska, i drą się czasami... Afryka - dziki kraj...

Pozdrawiamy
B&J

11 kwietnia 2011 1100LT
Wczoraj wieczorem pożegnaliśmy się z naszymi amerykańskimi żeglarzami, mając nadzieję, że spotkamy się w Massawa gdzie oni także podążają swoim tempem. Od razu przyspieszyliśmy, aby jak najszybciej znaleźć się na wodach morza Czerwonego. Ta noc na szczęście nie obfitowała w przygody z sieciami i płynąc wzdłuż brzegu Jemenu o godz. 0300LT osiągamy cieśninę Bab El Mandeb. Gnani lekką trójeczką z tyłu, na motyla + ekonomiczne obroty + sprzyjające obroty gonimy momentami 7.5 kn. Chcemy jak najwięcej przeskoczyć po nocy, gdyż to prawdopodonie ostatnie miejsce gdzie bywają jeszcze piraci. Większym nieco zmartwieniem są statki, które przeciskają się tą cieśniną jeden za drugim, gdzieś między nimi krąży jakiś war ship. Dzięki systemowi AIS jest to zadanie znacznie łatwiejsze, gdyż na mapie mamy od razu naniesione nie tylko gdzie podąża statek, ale także gdzie się mminiemy. Po przepuszczeniu 6 statków udaje się przeskoczyć na drugą stronę "autostrady", i już w pobliżu brzegów Dżibuti zastaje nas poranek. Pierwszy dzień na morzu Czerwonym. Do portu Massawa jeszcze 3 dni drogi. Czekamy na port, bo w Jemenie za dużo nie mogliśmy zobaczyć, no i Afryka, ponoć ciekawy ląd...

Pozdrawiamy B&J

10 kwietnia 2011 1200LT
Ostatnia noc była pracowita, bo kilkukrotnie wplątaliśmy się w sieci - na szczęscie jedynie w linki od nich, więc w miarę łatwo można było się uwolnić, ale raz w wyniku niedopatrzenia wkręciliśmy sobie w śrubę własną linkę (która służyła mi do asekuracji wcześniej), więc nurkowałem po nocy z latarką i rozplątywałem... potem slalom między dziesiątkami sieci... troszkę przeżyć, ale wszystko bezpiecznie i pozytywnie się zakończyło... tylko dla nas obojga cała noc nieprzespana.

Dziś w nocy wejdziemy na Red Sea, nareszcie, potem niecałe 400Mm do Erytrei i portu Massawa... wreszcie inny poziom żeglarstwa będzie... (czyli mniej stresu).

Pewnie też się rozjedziemy z Amerykanami, którzy też podążają do tego portu, tylko że wolniej. Mike (syn) jest spoko, wpada do nas regularnie na ploteczki, Greg (Ojciec), jest odludkiem, do tego troszkę taki naburmuszony i nie liczący się ze zdaniem innych. Ale generalnie spoko, wspólne prawie trzy tygodnie z pewnoscią pozostanie w pamięci...

A my płyniemy dalej...

Pozdrawiamy
B&J

9 kwietnia 2011 00:40LT

Długie walki z psującym się modemem, nawet próba naprawy ale to chyba wina siadającej eletroniki. Wygląda na to, że pozostanie nam internet w portach i krótkie wiadomości co kilka dni wysyłane z telefonu satelitarnego. Więc nie martwcie się o nas i nie denerwujcie zbytnio, płyniemy dalej w kierunku Morza Czerwonego.

Pozdrawiamy
B&J

8 kwietnia 2011 22:30LT
W nocy cięzki motosailing pod silny prąd, ale się fajnie rozwiało, taka piąteczka i na już niezłych falach od bladego switu gonimy po 5-6 węzłów do przodu. Troszkę się rozjechaliśmy z Amerykanami w nocy (wszak jeździmy prawie bez świateł), ale już się odnajdujemy (głównie tel. satelitarnym).

Za 2-3 dni będziemy na morzu Czerwonym
Pozdrawiamy

B&J

7 kwietnia 2011 1800LT
Znów na morzu, od 2 godzin, ale dziś troszkę napiszemy o postoju w Jemenie.

Mukalla, a i pewnie bardziej ogólnie Jemen to miasto / państwo kontrastów, pod każdym względem.

Port Mukalla powitał nas o zmierzchu... łodzią z karabinem maszynowym na środku basenu portowego. Zaraz po przybyciu przywitał nas agent, rozmiar XXS, uśmiechnięty od ucha do ucha, był wraz z oficerem imigracyjnym. Wypełniliśmy jeden papierek i oddaliśmy paszporty (to pierwsze miejsce w moim życiu gdzie na czas pobytu zdałem paszport). Życzył miłej nocy i odpłynął. Staliśmy na kotwicy, ale wewnątrz portu, okolica trochę ponura, kilka wraków stalowych, kilka dużych rybackich drewnianych łodzi rozbitych i częściowo zatopionych. Obok tego kilkanaście dużych pełnomorskich statków rybackich (można je po wyglądzie nazwać oldtimerami) i mnóstwo lokalnych małych długich, wąskich łódeczek z wysokimi dziobami, napędzanych silnikami zaburtowymi. Pływają tam i z powrotem (czyli nie bardzo wiadomo gdzie) cały czas (nawet o 3 nad ranem).

Następnego dnia rano wybraliśmy się do biura naszego agenta (liczba mnoga oznacza także Mike'a z drugiej łódki) by wziąść prysznic i skorzystać z internetu. Prysznic zacny (po 2 tyg. każdy rodzaj prysznica jest rarytasem), a internet ledwie szybszy niż na Malediwach czyli jak żółwik chodził (od dziś doceniam szybkość działania internetu w Polsce). Po tych operacjach namówiliśmy agenta by nas zabrał do jakiejś knajpy...

Na wszystko musieliśmy go namawiać ponieważ okazało się, że bez niego nie możemy nigdzie się ruszyć sami. Przy wyjeżdzaniu z portu każdorazowo musieliśmy pobierać przepustki, po drodze był punkt kontrolny z wojakami, czasami mijliśmy różne patrole wojskowe. Pewnie jest to związane z sytuacją polityczną w Jemenie, gdyż ludziki w ramach protestu po południu zamykają wszystko i w ciszy protestują przeciwko rządowi. Trwa to już dłuży okres czasu, na szczęście jest bezkrwawe. Podsumowując jednoznacznie stwierdzamy, że czuliśmy się cały czas bardzo bezpiecznie...

Wracając do knajpki (knajpka na wygląd jak bar mleczny za komuny, oczywiście inne produkty, ale typowy lokalny punkt żeby szybko coś przekąsić). Ciężko było coś zamówić, może dlatego że wszystko włącznie z cenami było po arabsku, a i obsługa w angielskim niebardzo... ale jakoś się udało, na stole wylądowały 3 x zestaw kurczak z ryżem i sałtka. I owa sałatka okazała się najsmaczniejsza, świeży pomidor z ogórkiem, przyprawy i ser (albo kozi, albo lokalna feta). Taki smak docenia się po prawie 2 tyg. bez warzyw.

Niestety musieliśmy wracać na łódkę (agent powiedział że po południu nie możemy chodzić do miasta, ale ja mam inne podejrzenia - nie możemy chodzić do miasta sami, a po południu to on chce iść do domu - proste). Było jednak co robić gdyż dostarczono nam na łajbę paliwo i wodę w karnisterkach i przelewało się i przelewało... (dla wtajemniczonych czyli zapewne AA w polsce i AA obecnie w Egipcie, wyszło nam spalanie przez Indyjski 1,15 l/h, nieźle). Bardzo nam się spodobała tutejsza cena paliwa, ok. 2,2 zł/litr. Wieczorem wpadł Mike z wizytą, potem jeszcze film (13 piętro, kto nie widział - warto) i spać.

Dzisiejszy dzień to dzień zakupów, Meher (Agentos) zawiózł nas swoim dużym wozem z deską rozdzielczą całą wyłożoną jakimś jasno-żółtym futerkiem, arabska muza, przednia szyba przyciemniana od wewnątrz folią rozwijaną w poprzek niczym roleta... oj, prawie zgubiłem wątek, a... do sklepu nas zabrał, czyli marketu. Odświeżyliśmy mocno zapasy, jeden duży wózek z napojami (nie ma co zgadywać jakie...) a drugi z warzywami, puszkami, plackami które zastępują chleb i innymi dodatkami. Zapłaciliśmy za wszystko 78 000 YER (generalnie zdecydowanie taniej jak w Polsce), zapasów powinno wystarczyć na długo.

Jemeńczycy są bardzo pogodni, mili, zagadają (nawet po rosyjsku), pozdrawiają, wiemy, że dla nich to my stanowimy orient (a ja wiem że bardziej zerkają na Jadzie niż na mnie). Tak więc wrażenia jak najbardziej pozytywne.

Trochę trwało zanim wszytko załadowaliśmy na łódkę a potem po szafkach... i cóż, samemu nie można się ruszać, agent popołudniami ma wolne, więc check out i w morze...

Od 2 dni dyskutowaliśmy z Mike'iem jak płynąć - czy wracać na Corridor czyli trasę wyznaczoną przez wojska koalicyjne, czy też jechać wzdłuż brzegu Jemenu. Pierwsze rowiązanie ma plus w postaci statków wojennych i śmigłowców itp. ale minus, mimo tego ostatnio (2 tyg.) były tam 2 nieudane ale zawsze ataki Somalijczyków. Płynięcie blisko brzegu (ok. 5-10Mm) ma plus - nie ma Somalijczyków, jest 70Mm mniej drogi, ale obawiamy się sieci (bardziej) i ew. niespodziewanych prób wizytacji przez lokalnych rybaków (zdarzało się to kiedyś, ale Maher i kapitan portu stwierdzili, że z ich strony absolutnie nic nam nie grozi i że to rozwiązanie w ich opinii jest lepsze. Więc póki co płyniemy wzdłuż brzegu, na rutę zawsze możemy wrócić.

Do morza Czerwonego jakieś 3 dni, a podążamy teraz do portu Massawa w Erytrei... oczywiście póki co dalej z s/y Eva (USA)...

Podrawiamy
B&J

6 kwietnia 2011 16:40LT

Udało się - kilka zdjęć z ostatnich tygodni

6 kwietnia 2011 1030LT
Rano agent zabrał nas na ląd, a dokładnie do swojego biura, gdzie możemy wziąść prysznic (pierwszy po 2 tyg.) oraz skorzystać z internetu (niewiele szybszego niż ten na Malediwach...).

Bez agenta nie możemy się ruszyć nigdzie... nie wiem czy to taka ogólna zasada czy związana jest z niewielkimi zawirowaniami w kraju. Popołudniami wszystko jest zamknięte a ludziki chodzą sobie protestować. Z naszym Agentem czujemy się jednak bezpiecznie...

Dziś załatwiamy paliwo (po niecałego zeta za litr - szkoda że nie mamy małego tankowca) i wodę. Jutro wyprawa do miasta na zakupy...

Jak się uda to jakaś knajpka...

Spróbujemy przesłać kilka zdjęć, ale może być trudne....

Pozdrawiamy
B&J

5 kwietnia 2011 2000LT

Do Mukalla pozostało 0Mm

Jesteśmy w porcie, już od dwóch godzin... niewielki port komercyjy a my stoimy w środku na kotwicy... byli już imigracyjni i nasz Agent, nie nazywa się jednak Tomek tylko Maher. Juto zaczynamy załatwiać paliwo / wodę /
jedzenie. Wydaje nam się po wstępnych rozmowach, że na miasto bez agenta ruszyć się nie wolno... jednak trochę dziki kraj...

A nasi Amerykanie na morzu, 8 Mm przed portem postanowili że noc spędzą na morzu i rano zakotwiczą... my się będziemy rozkoszować spaniem przez całą noc.

Tak więc, cieszymy się, że już w porcie - 2 najdłuższe przeloty za nami... jutro opowiemy więcej o Jemenie.

Pozdrawiamy
B&J

Zobacz także:
Zobacz ofertę rejsów na sezon
15
Lis
2025
Labrador
Kategoria: szanty
Warszawa