Radosław Kowalczyk na Pornichet Select
Data: 2011-05-09 20:43:27
Autor: Radosław Kowalczyk
Kolejne regaty Polaka starającego się o kwalifikację do Mini Transat 2013 tym razem samotne i we Francji. Trasa o długości 300Mm na nieprzewidywalnych wodach Zatoki Biskajskiej. 70 zawodników z 14 krajów wystartowało w dwóch grupach jachtów - prototypowej i seryjnej.
Silne wiatry, problemy wielu zawodników, decyzje o wycofaniu się z regat... Mimo to polski żeglarz nie poddał się i ukończył zmagania. Poniżej relacje Radosława Kowalczyka który obecnie płynie do Wielkiej Brytanii na kolejne regaty.
"Burze, cisze, skały , mielizny i pływy - pierwszy dzień zadecydował o wszystkim...
Start zatłoczony. Blisko 80 jachtów na starcie. Wiatr dokładnie w chwili sygnału startowego zmienił kierunek. Wszyscy zmienili kursy, mimo że i tak było ciasno, a tu jeszcze dodatkowe zamieszanie. Wieje słabo. Wokół okrzyki ostrzegających się nawzajem żeglarzy. W powietrzu co chwila tępe trzaski uderzających o siebie jachtów. Radio nie milkło od zgłaszanych protestów. Moja decyzja o starcie z drugiej linii była zasadna. Minutę po pierwszych przekroczyłem linię startu.
1 milę dalej, na boi zwrotnej ponowna zmiana wiatru. Spinakery góra. Kolejne trzaski obijających się o siebie jachtów. Jeszcze "dog leg" i już kurs na morze. Jestem w połowie stawki. Szczęśliwie uniknąłem ryzykownych sytuacji. Spinaker już ciągnie, już 6 węzłów. Jest ciasno. jestem bardzo z lewej więc mam czysty wiatr. 10 minut później zmiana wiatru. Spinaker dół. Kurs ten sam, teraz płyniemy tak ostro jak to możliwe. Po przyzwoitym starcie,
zaczynam spadać w rankingu. Nie ustawiony jeszcze jacht nie chce płynąć pod wiatr. Wyprzedzają mnie pierwsze jachty seryjne. Najlepsze PROTO już milę przede mną. Ustawiam żagle na różne sposoby. Zostaję przy tym najlepszym ustawieniu ale to i tak nic nie pomaga... Wyprzedzają mnie kolejni. Obserwuję konkurencję. Ja mam po prostu za małe żagle przednie!
Do wieczora ciągłe zmiany wiatru. To spinaker góra, to dół. To cisza i wszyscy stoimy, to cisza tam tu wieje, to cisza tu, tam wieje. Peleton podzielił się na 2 grupy. Jachy najszybsze w jednej grupie już znikają za horyzontem. Załapały się na silniejszy watr. Reszta uwięziona w kolejnej ciszy stoi wokoło. Ciągła walka o metry. Na kursach ostrych zostaję z tyłu, na kursach pełnych wyprzedzam. Przed zachodem jestem w czołówce drugiej stawki. Nie jest źle, byle tylko nie wiało słabo z dziobu, bo wtedy mój jacht nie ma szans, reszta będzie dobrze .
Po prawej kłębi się ołowiana chmura, druga po lewej jeszcze większa nadciąga w naszym kierunku. Ma podstawę w sinym kolorze. Wszyscy płyniemy na największych spinakerach. Wiatr cichnie, chmura coraz bliżej. Zrobiło się ciemno jak w nocy, choć jeszcze pozostała godzina do zachodu słońca. Ściana deszczu ok. 200 metrów ode mnie. Jachty stłoczone w jednej kupie często w odległości 3 metrów od siebie, spinakery wiszą bez wiatru. Zrzucam
spinakera. To samo robi połowa tej stawki. Druga część nie zrzuca!!! Przychodzi uderzenie wiatru! Ci bez spinakerów ustawiają jachty na kurs, prędkości ok. 6w. Ci na spinakerach albo leżą masztami na wodzie, albo płyną w kierunku 90 stopni do reszty. Kursy się przecinają, jest kilka stłuczek. Mijają 2 minuty, rozjechaliśmy się już na bezpieczne odległości. Wiatr cichnie, spinaker góra, jest sino wokoło, ciemno, nie widać słońca, pojawiają się światła masztowe. Moje też już świeci. Lunął ulewny deszcz, chwile potem grad tłucze o pokład, 10 minut i znowu deszcz, już lekko słabszy. Poprawia się widoczność. Widać całą stawkę, wszyscy na topowych spinakerach. Jestem w połowie tej stawki. Pojawia się zachodzące słońce. Pada, i już tylko lekko wieje. Schodzę do mapy, mam wydruki pogody z dzisiejszego rana. Widzę że wieczorem wiatr ma odkręcić na wschodni. Zmieniam kurs bardziej w prawo. Jak nadejdzie zmiana będę miał lepszą pozycję od reszty. Zbliżam się do mielizn i skał. Reszta płynie przy wyspie Belle Ile. Wiar już powinien zmienić kierunek. Wyczekuję na tą zmianę z niecierpliwością. Od czasu burzy ciągle pada. Wszystko już w jachcie mokre. Po mapie spływa woda.
Wiatr ucichł zupełnie. Jest strasznie ciemno. Nie widać gwiazd, nie ma księżyca. Niedalekie światło pokazując skały i mielizny ledwo widoczne. Leje od kilku godzin. Nic nie wieje. Prędkość na logu zero, na GPS 0.8w skosem w kierunku mielizn. Wydaje mi się że słyszę już fale rozbijające się o skały. Świecę latarką ale nic to nie daje, bo ogromne krople odbijają silne światło. Widać w nich może 3m i dalej nic. Robię pozycję na mapie co 15 minut. Ołówek już nie zostawia śladów na mapie, ta cała mokra. Woda przelewa się na martwej fali z górnego jej rogu do dolnego. Nie mogę jej nawet podnieść by się nie rozpadła. Wiatru prawie nie ma. Nie mam prędkości, niesie mnie na niewidoczne w ciemnościach mielizny. Zostało już tylko ćwierć mili. Przygotowałem kotwicę, ale nie chcę jej użyć, bo oznaczało by to postój tutaj aż się prąd wody odmieni swój kierunek, czyli ok. 5 godzin. Wykorzystuję lekkie podmuchy by się wydostać z tej pułapki braku wiatru i prądu niosącego mnie na skały. Już nie płynę w kierunku trasy. Dziób zwrócony w kierunku Belle Ille. Byle tylko coś powiało, cokolwiek i skądkolwiek. Byle się z stąd wyrwać. Ciągle leje, dygoczę już z zimna. Powiało leciutko ze wschodu, 5 min i spinaker już pracuje, wyciąga mnie z pułapki. Kolejne pięć minut, wije teraz z dziobu. Spinaker dół , fok góra. Mokry żagiel dolewa kolejne litry wody do środka jachtu. Znowu nic nie wieje. Znowu wciąga mnie w mielizny. Znowu lekki powiew od rufy, i znowu nic. Mija druga godzina mojej walki z mieliznami i bezwietrzem. W głowie myśli czy już kotwica, czy za chwilę powieje..
Wyczuwam lekki powiew z północnego zachodu, czyli z kierunku gdzie mam płynąć. Odwracam dziób 90 stopni do wiatru. Żagle już pracują, stawiam w pośpiechu CODE0. Już pół mili od skał. już mila. Jeszcze pół mili dla bezpieczeństwa i wreszcie zwrot!, Wiatr odkręcił,CODE0 w doł, teraz mogę już płynąć prosto na kolejny znak. Mielizny blisko, lecz bezpiecznie po prawej. Rozpędzam jacht. Już 2,5 węzła, już 4 węzły. Jakby deszcz lekko osłabł. Jest druga w nocy. W oddali widzę światło potężnej wieży w środku morza, którą musimy opłynąć lewą burtą. Kierunek wieża! Nie widzę nikogo w pobliżu. Mają nade mną minimum 2 godziny przewagi. Wyrwałem się ze śmiertelnej pułapki, ale jestem na szarym końcu! Miałem wygrać na zmianie wiatru, a przegrałem na jego nieoczekiwanym braku i prądzie morza, który od wieków roztrzaskuje jachty i statki o te skały. Ważne że jacht cały, ja cały. Nauczka na całe życie. Teraz do dzieła!
Wierzę Birvideaux mijam o 0415. Do świtu jeszcze 2 godziny. Wiatr przybiera na sile. Noc ciemna i mokra. Płynę na topowm spinakerze. Strugi deszczu spływają po żaglach. Ręce mi tak rozmokły, że ciężko złapać za linę, owijam liny za nadgarstek. mniej boli. Ostrzę do granic, bom już moczy się w wodzie, doganiam peleton. Już na równi z ostatnimi. Mijamy wyspę, teraztrzeba kręcić jeszcze bardziej na wiatr. Spinaker dół. Wychodzimy za wyspę. Wiatr skręca i wieje z kierunku w którym musimy płynąć. Przybiera na sile, już 15 węzłów. Refuję grota, w jachcie chlupie deszczówka, wybiorę wodę później. Dwie godziny kursem w morze i zwrot w kierunku lądu. Z wydruków prognozy wynika, że po południu ma przywiać ze wchodu. Płynę tak do obiadu. Od południa zaczynam wyprzedzać pierwsze jachty. Już pięć przeszło mi za rufą. Liczę na zapowiadaną zmianę wiatru.
O 15 już bujam się na martwej fali. Wiatru zero. Nic nie wieje do 20tej. Stoję tak patrząc na pięciu sąsiadów. Ledwo widocznych na horyzoncie. Wszyscy stoimy w tej dziurze wiatrowej. Rozmyślam, że w innej części morza
wieje i reszta płynie, a my stoimy. Czas na drzemkę. Kolejna nietrafiona decyzja. Oparta na profesjonalnej prognozie pogody, ale jakże mylnej. Wg prognoz miał być w tej części morza dobry wiatr, a tu nic nie wieje. Dwa ogromne błędy w tym rejsie nie dadzą już szans na dobre miejsce.
Przed zachodem powiało z rufy. Spinaker góra! Zostawiam kolegów za rufą. Przy wyspie Ile de Yeu wiatr skręca i wieje znowu od dziobu. Wieje lekko, więc znowu zostaję w tyle. W nocy halsówka na słabym wietrze. O świcie
jestem już przy boi zwrotne przy Les Sables Olone i wiatr cichnie zupełnie. Większość jachtów w pobliżu już ominęło boję i na spinakerach płyną w kierunku północnym. Ja jeszcze żabi skok na południe, ale już nic już nie wieje. Minął świt, jest południe. Lekko powiewa z północy. Omijam wreszcie boję, Już tylko Brazylijczyk koło mnie. Reszta zniknęła już za horyzontem. Jestem zły na swoje wybory, że zaufałem prognozie, że prognoza to jedno a rzeczywiste wiatry, a raczej ich brak, to całkiem co innego, na to że wieje tylko słabo i głównie od dziobu. Zgodnie z przepisami nie mam telefonu, komputera, nie mogę też kontaktować się z lądem. Nie wiem gdzie inni, nie wiem jaka prognoza na najbliższy czas. Niby służby francuskie zapowiadają przez UKF NW2-4, ale zapowiadają tak od kilku dni i nic się nie sprawdza.
Już kilka jachtów tego ranka wycofało się z regat. Pewnie z powodu braku wiatru. Do popołudnia słyszę kolejne informacje przez UKF że kolejni się wycofują. Naliczyłem już ok. 20 jachtów które przerwały wyścig. Ja na samym końcu jak sądzę. Co robić? Za 12 godzin mogę być w porcie jeżeli teraz przerwę wyścig. Jak nie przerwę, to w porcie dopiero za 36 godzin i pewnie już po zamknięciu mety. Stoję w kolejnej flaucie przy Ile de Yeu. Co robić?
Nie po to przyjechaliśmy tu całą Europę, by się teraz wycofać" mówię do siebie. Gdyby przywiało 4 z NW jak zapowiadają służby, to mam jeszcze szansę zdążyć do mety. Na razie nic nie wieje, więc szanse na wiatr marne.
Decyzja podjęta. Bez względu na czystko, płynę całą trasę! Jednak jak na ironię, na razie "stoję" całą trasę w ciszach.
Po drodze do mety, spotkało mnie w nocy 25 węzłów wiatru. Strome fale tłukły w jacht jak opętane. Ruszyłem do masztu by zrefować grota. Od kolejnego potoku wody po pokładzie i żaglu wystrzeliła mi kamizelka asekuracyjna
unieruchamiając mnie w tej pozycji. Noc, prawie sztorm a ja w dziwacznej pozycji unieruchomiony pomiędzy linami na pokładzie..
Linię mety przekroczyłem o 17:13 dnia następnego. Pół godziny później widzę już Tomka na pontonie organizatorów. Nie mam silnika, bo nie wolno go mieć w regatach. Biorą mnie na hol by wciągnąć mnie do portu. Nic nie wiem, jaka pozycja? czy jeszcze ktoś na morzu? .
W porcie rozmawiam z kolegami z Francji. Pocieszają mnie, że Francuzi dobrze wiedzą, że przy Belle Ile nigdy nie ma wiatru, że często tam pada, że prądy są zdradzieckie i należy się trzymać blisko wyspy. Że każdy z nich te
mielizny już dobrze zna. Dowiaduję się też, że tylko pierwsza grupa miała względnie dobry wiatr. Że kto wolniej płynął dnia pierwszego, z każdą godziną miał coraz mniej wiatru. Że wycofało się dużo jachtów. Że było dużo uszkodzeń na jachtach po burzy i po starcie, że nie wiedzieli co się ze mną dzieje .
Mimo przeciwności wiatrów i nieznajomości tego akwenu pokonałem tą 300 milową trasę. Z powodu przeciwnych wiatrów, w rzeczywistości halsując przepłynąłem 430 mil. Odstałem w ciszach blisko 30 godzin.
Był to najdłuższy rejs jaki przepłynąłem samotnie, ten w dodatku po niełatwych i zdradzieckich wodach Zatoki Biskajskiej .
Jedno jednak Wam powiem: Żeglowanie na Mini to WSPAIAŁA rzecz !!! :)))"