29.06.2011
O 2300 docieram na Dar Szczecina, samolotem z Polski do
Dublina (lot poniżej 2 godzin), a później autobusem do Waterford (120 km w 3
godziny – zgroza). Miło zobaczyć na pokładzie znajome twarze, Jurka, Jacka i
załogę która w dużej części uczestniczyła w zlocie w zeszłym roku. No i jacht
na którym spędziłem już tyle miesięcy. W porcie póki co z polskich załóg tylko
my, potem przypłynie jeszcze Pogoria i Endorfina, szkoda, zgłoszonych było kilka
jachtów więcej. Zmęczenie bierze górę i dość szybko idziemy spać
30.06.2011
Pierwszy dzień oficjalnych imprez. Rano spotykamy się z
naszym łajzą (Irlandczyk Bill który pomaga nam się tu odnaleźć) i od razu
idziemy na wycieczki. Zwiedzamy wieżę Tower (najstarszy zabytek w najstarszym
mieście irlandzkim jakim jest Waterford) gdzie poznajemy historię miasta.
Następną atrakcją jest fabryka kryształów z której słynie to miasto. Możemy na
żywo zobaczyć jak wygląda w dużej mierze ręczne wykonywanie kieliszków,
szklanek, karafek i innych dzieł sztuki. Niektóre wyroby potrafią kosztować po
30 tys. euro. Po południu uczestniczymy w oficjalnym otwarciu The Tall Ships’
Races 2011. Szkoda że jesteśmy chyba jedyną załogą która w nim uczestniczy.
Była przynajmniej okazja z bliska zobaczyć premiera Irlandii i posłuchać dwustu
osobowego chóru. Wieczór to czas wolny, gdzie poszła nasza młodzież to chyba
nawet nie chcemy wiedzieć J, ja odwiedzałem starych znajomych na innych
jednostkach. Późnym wieczorem pierwsze wspólne śpiewy przy gitarze, które
trwały do rana (noc tu zresztą strasznie krótka).
01.07.2011
Busy day. Tak nazywamy dzień w którym jest parada załóg i wieczorne
party. Rano dodatkowo uczestniczymy w zawodach sportowych (niestety bez sukcesu
ale będziemy ćwiczyć). Parada załóg nawet wesoła ale jakaś inna w stosunku do
lat ubiegłych, Po pierwsze tutaj z reprezentacji Szczecina jesteśmy jedynie my
(Dar Młodzieży z drugą częścią dołączy
dopiero w drugim porcie), a i jednostek jest jak na tolszip dość mało. Na szczęście
dopisała publiczność która się dobrze (chyba) z nami bawiła. Crew party, czyli
zabawa dla wszystkich załóg odbyła się w kampusie pod miastem, gdzie poza
kilkoma występami z muzyką i tańcem irlandzkim nie za bardzo ma co zapaść w
pamięci.
Warto przy okazji napisać o naszych rodakach tutaj
mieszkających. Faktycznie w Irlandii drugi język to Polski. Jest nas tu bardzo
wielu, mnóstwo osób przystaje na chwilę pod jachtem by z nami porozmawiać (w
tym ambasador RP w Irlandii, który też jest żeglarzem). Obsługa wesołego
miasteczka jest w dużej mierze polska, z czego korzystamy dostając ekstra
przejazdy na szalonych maszynach. Tutaj też spotykam jednego z moich dobrych
kumpli – Jarziego.
02.07.2011
Ciężko było wstać, niby w porcie a zmęczenie narasta, tak to
jest na tych imprezach, chodzi spać się późno, a właściwie wcześnie… rano, a
wstaje zawsze o ósmej na śniadanie. Dzisiejsze przedpołudnie to praca dla
jachtu, zakupy i przygotowania do wypłynięcia, popołudnie to czas na ostatnie
atrakcje portowo-turystyczne. Mamy już prognozy pogody na najbliższe dni,
niestety wiatru albo mało albo nic. Będziemy chyba stać jak spławiki,
niedobrze. Cóż, i tak będziemy dawać z siebie wszystko. Jutro o 7 rano ruszamy,
start o 1400GMT, możecie nas obserwować na stronie WWW.sailtraininginternational.com.
2011.07.03
Z portu wyruszamy wcześnie, tuż po 7 rano, zabierając się
wraz z prądem pływowym. W paradzie pod żaglami płyniemy w pierwszej grupie, tuż
za Mirem, mijając po drodze większe i mniejsze grupy tubylców siedzących po obu
stronach rzeki na irlandzkich łąkach i wzgórzach. Szczerze muszę przyznać, że
parada bez historii i atmosfery, po prostu przepłynięta.
Start do regat zaplanowano na 1400 UTC, spędzamy więc kilka
godzin na morzu kręcąc się jak spławiki. Jest bardzo mało wiatru, ciekawe czy
żaglowcom się uda wystartować, bo prawdopodobne jest że prąd może ich znieść
gdzieś w krzaki i nie uda im się nawet przekroczyć linii startu. Jakoś jednak
poszło… jakoś poszło, żaglowce osiągają zawrotną prędkość 1.5 węzła. My
startujemy 45 minut po nich, zawczasu podpływając jak najbliżej linii
startowej. Wystartowaliśmy chyba pierwsi z naszej klasy i płynąc w bejdewindzie
już po niespełna 30 minutach dopadamy pierwsze żaglowce. Duże majestatyczne z
postawionymi wszystkimi żaglami, a przy tym kompletnie bezradne w żegludze pod
bardzo słaby wiatr. Płyniemy w czubie z szybkimi jachtami, St IV, Tomidi,
Spanielem.
Nasza klasa w której się ścigamy w tym roku liczy sobie 10
jachtów, to nie dużo. Są starzy dobrze nam znani znajomi tacy jak St IV czy
Spaniel, pojawiają się także nowe jachty o sylwetce regatowej w postaci Alba
Endeavour czy Alba Explorer. Ogólnie w tym roku na Tall Ship’a przypłynęło
niezbyt wiele jednostek (jest ich niespełna czterdzieści) i tylko jeden
przypłynął naprawdę z daleka – Gloria z Kolumbii.
Nadal niezbyt dużo wieje, w tych warunkach Dar nie chodzi
zbyt szybko, jest za duży, za ciężki i zbyt mało żagla. Wyprzedzają nas
Spaniel, St IV, nawet mały Black Diamond of Durham. Mimo wszystko skupiamy się
na dokładnym prowadzeniu łódki i rozegraniu taktycznym halsówki na WP2 punkt
trasy. Największe zamieszanie w stawce przynosi jak to często bywa noc. Wiatr
wykręca w dziób, nadal wieje niewiele, ok. 1-2 B, żaglowce halsują w miejscu,
do tego przychodzi przeciwny prąd. Udaje nam się zrobić zwrot gdzie kąt martwy
wyniósł 220 STOPNI (rekord, masakra). Mimo to psychicznie wytrzymujemy
najdłużej płynąc tym samym halsem. Jachty które postanowiły nabierać wysokości
wykonały w sumie tzw. hals śmierci, tracąc dobre pozycje.
04.07.2011
Na znak WP2 wczesnym rankiem pierwsze wpływają równocześnie
Spaniel i ST IV, my kilka minut za nimi, w tyle Tomidi, obie Alby i wiele
innych jachtów. Żaglowce gdzieś w krzakach. Od tego momentu zaczyna się
właściwie żegluga bez większych przygód. Prosta o długości 190 Mm do mety,
wiatr połówka do baksztagu, siła 2-3 potem 4-5B. Każdy płynie więc po prostej
na komplecie żagli. Dochodzą i wyprzedzają nas jachty pod spinakerami. Niestety
nasi główni konkurenci w takich warunkach są od nas szybsi, a nie możemy tutaj
nadrabiać taktyką, niekonwencjonalnymi decyzjami czy też „dobrym” sterowaniem.
Jedziemy więc swoje patrząc na rozwój sytuacji. Wieczorem jesteśmy na 2 pozycji
w klasie i 3 w ogólnej. Rozpędu nabierają też żaglowce które niemal są
stworzone do pływania w półwietrze czy baksztagu. Zauważamy też że powoli jachty
powoli znikają z AIS’a (automatyczny system identyfikacji), widocznie nie chcą
aby konkurencja podglądała ich ruchy i „wyłączają się”.
05.07.2011
W nocy zaczyna powoli nieco mocniej wiać. Zrzucamy lekką genuę
w obawie przed rozdarciem i stawiamy normalną „z Gryfem”. Udaje się nam
momentami z prądem uzyskiwać 10 węzłów, z mozołem powoli odrabiamy straty do
innych. Wyprzedzamy kilka jachtów, mijają na też pierwsze żaglowce płynące
11-13 węzłów z Mirem na czele. Rano jesteśmy zaledwie kilka mil od mety, tocząc
ostrą walkę z St IV (wygrywając o 2 minuty w bezpośredniej walce, przegrywając
jednak z uwzględnieniem przeliczników). Nie dajemy się też dojść Christianowi
Radichowi, który finiszuje tuż za nami.
Na wyścig przewidziane było 6 dni, ukończyliśmy go po
niecałych 2, mamy zatem dużo czasu. Popłynęliśmy więc nadprogramowo do
Belfastu, potem zakotwiczymy pewnie na jednej z wycieczek, a na weekend do
Greenock, drugiego portu zlotu jachtów i żaglowców TSR2011.