Rejsuj.pl jest społecznością skupiającą żeglarzy. Zapoznaj się z doświadczeniem żeglarskim swoich znajomych, obejrzyj zdjęcia i wideo z rejsów.
Rejsuj.pl to także największa multimedialna baza danych o jachtach.
Zaplanuj z Rejsuj.pl kolejny sezon i umów się na rejs ze znajomymi!

Twoja przeglądarka jest bardzo stara i wymaga uaktualnienia!


Załoga portalu Rejsuj.pl rekomenduje aktualizację Internet Explorera do najnowszej wersji.
The Tall Ships Races 2010 - Etap 1
Ocena:
Moderator Wojciech Maleika
Kapitan rejsu Jerzy Szwoch
Nazwa jachtu s/y Dar Szczecina
Rejon żeglugi Północne
Liczba Mm 830
Liczba godzin 126 h
Data rozpoczęcia 10.07.2010
Port rozpoczęcia Antwerpia
Data zakończenia 26.07.2010
Port zakończenia Fredrikshaven
Kontakt 91 46 00 319
Odwiedzone porty:
Zeebrugge, Skagen, Goeteborg, Marstrand, Aalborg, Hals
Wyświetleń profilu: 2304
Wojtek ‘BoloJr’ Maleika
rejsu.pl

 
10.07.2010 Początek
 
Po długiej i troszkę wyczerpującej podróży docieramy do Antwerpii. Na jachcie poprzednia załoga ledwo się rusza, więc albo rejs był wyczerpujący, albo ciężka ostatnia noc w porcie. Pierwsze godziny to sztauowanie, przenosimy na jacht swoje rzeczy i góry jedzenia, musi wystarczyć na prawie trzy tygodnie. Wydawało by się, że nie ma szans pochować tego wszystkiego po szafkach i bakistach, ale po kilku godzinach się udaje. Temperatura wynosi chyba z 35 stopni, warunki nie do życia, więc wszystkie ruchy wykonywaliśmy 3 razy wolniej. Popołudnie to zajęcia w podgrupach – zwiedzanie miasta, basen, spacery po kei przy której cumują już TallShipowe żaglowce. Wieczorem kapitancio z pierwszym udaje się na przyjęcie kapitańskie (ponoć było nudnawo), a my przechodzimy szkolenie z bezpieczeństwa żeglugi i idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
 
11.07.2010 Parada i Party
 
Wstajemy rano, bo o ósmej jak zawsze śniadanie. Tuż po podążamy na Indonezyjski żaglowiec „Dewaruci” gdzie ma się odbyć konfrontacja w grze na bębnach pomiędzy Szczecinem a Indonezją. Pierwsi występujemy my z zespołem Sambala, potem swoje show prezentują Indonezyjczycy. Zupełnie dwie różne techniki gry oraz rodzaje muzyki, ale obie drużyny wywołują duże zainteresowanie turystów na kei. Konfrontacja nierozstrzygnięta.
Po południu odbywa się tradycyjna parada załóg – wszystkie załogi jachtów mniej lub bardziej poprzebierani wędrują ulicami miasta, bawiąc się i prezentując dumnie zgromadzonym tłumom. Nasza reprezentacja miasta płynąca na Pogorii, Darze Szczecina oraz Zrywie przygotowywała się do tej części imprezy przez całą wiosnę. Żonglowanie piłkami, bieganie i układy z flagami Szczecina, orkiestra z instrumentami perkusyjnymi (my stanowimy jej ważny trzon) maskotki i przebrany za gryfa Bolo szalejący wśród tłumów to niektóre z elementów które prezentowaliśmy. Mimo przygotowań bardzo ważna jest w takich momentach spontaniczność i odrobina szaleństwa. My bawiliśmy się dobrze, zgromadzeni wokół widzowie również – zatem wyszło fajnie. Parada kończy się rozdaniem nagród, w pierwszym porcie głównie za zawody sportowe i paradę. Tę ostatnią dostają Indonezyjczycy – z pewnością byli bardziej orientalni.
Na co czekają wszyscy żeglarze w każdym kolejnym Tall Shipowym porcie ? Na Crew Party (impreza dla wszystkich uczestników zlotu). Odziani w opaski które są wejściówkami udajemy się wieczorem do ogromnej hali przemysłowej. Pierwsze wrażenie to małe rozczarowanie. Do jedzenia porcja frytek z bliżej nieokreśloną kiełbasą (kiełbasa to była z wyglądu, bo smak wybitnie trudny do określenia), a do popicia piwko (pełnoletni) lub cola (niepełnoletni). Gdy już wydawało się, że trzeba się szybko ewakuować odkryliśmy tajną salę w której przygotowano atrakcje rozrywkowe – piłkarzyki, bilard, gry samochodowe i inne. My głownie toczyliśmy boje w piłkarzyki z Indonezją ulegając niestety w dogrywce. W tle zerkaliśmy na finałowy mecz Mistrzostw Świata w RPA. Mimo bliskości Holandii zdecydowana większość była za Hiszpanami. Dla naszych zabawa skończyła się na mieście, szczególnie na jednej z uliczek, nadwyraz czerwonej… ale cicho sza.
 
12.07.2010 Turistico
 
Ten dzień był przeznaczony na zwiedzanie miasta. Antwerpia to miasto słynące z diamentów, Ponoć niemal wszystkie wydobywane diamenty przechodzą przez to miasto. Udajemy się zatem do muzeum diamentów, podziwiając różnorodne okazy, licząc także, że może dostaniemy kilka na pamiątkę. Dostaliśmy, ale syntetyczne. Tuż obok jest akwarium, my żeglarze zawsze ciągniemy do wody, szczególnie jak w niej pływają rekiny i ośmiornice. Potem specjalnie dla Kacpra przejechaliśmy się metrem, dla niego był to pierwszy raz. Wracając ponownie przeciskaliśmy się przez urokliwe uliczki centrum zahaczając o katedrę. Po kolacji już we własnym zakresie jako reprezentacja postanowiliśmy zrobić małe show na mieście. Bębny, żonglerka, pokazy ognia i innych cyrkowych trików, a wszyscy ubrani w rozpoznawalne już wśród innych załóg pasiaki. Do zabawy wciągnęły zarówno inne załogi jachtów jak i mieszkańcy Antwerpii. Dzień zakończył się po północy, trzeba spać, jutro na paradę żagli i w morze, na pierwszy wyścig regatowy.
 
13.07.2010 WYPŁYWAMY
 
Od rana zajmujemy się przygotowaniami do regat. Zmiana grota na regatowego, patenty na foku, poprawki przy kabestanach, szkolenia załogi, szycie żagli. Musimy być gotowi na każdą pogodę i awarię. Przynajmniej staramy się. O 1400 ruszamy się z miejsca, to dobrze, bo w portach jachty rdzewieją (nasz chyba próchnieje :) a załogi schodzą na psy. Ma wiać, nawet dość mocno, niestety w zachrystię (od tyłu), to dla nas mniej korzystnie, ale jak zwykle damy z siebie wszystko. Trzymajcie za nas kciuki.
 
14.07.2010 START
 
W drodze z Antwerpii zatrzymujemy się na chwilę w Zeebrugge, przede wszystkim trzeba się wyspać przed wyścigiem i ściągnąć z internetu wszystkie dostępne prognozy pogody. Wiemy, że będzie wiało, to dla nas raczej dobrze. Na start płyniemy dość szybko, po drodze próbując przeszkolić nową załogę z obsługi lin i żagli. Wbrew prognozom pogody wiatr słabnie i wykręca „w dziób”, musimy gonić na silniku żeby zdążyć. Po drodze Race Control ze względu na słaby wiatr kilkukrotnie przesuwa start. Uff, po 2,5h godz. oczekiwania startują nareszcie żaglowce, płyną tak szybko, że cztery popełniają falstart, potem startuje klasa oldtimerów i nareszcie my. Przy słabym wietrze, na lekkiej gieni, wychodzimy ze startu idealnie w pierwszej linii jachtów. Pierwsze minuty to głównie walka z Queenianem, przepięknym jachtem z Gdańska, dość szybko dopadamy jachty które przed nami wystartowały, mijamy żaglowce i jesteśmy już w czołówce wyścigu. Od zachodu nadciąga burza, Jurek wywołuje nas na pokład aby zarefować grota, jeszcze zanim dopadliśmy do masztu nadchodzi szkwał 40 węzłów który nas nieźle kładzie. Grot dół, genua troszkę w łopocie i jakoś przetrwaliśmy, widoczność spadła niemal do zera, a dookoła dziesiątki jachtów (no może troszkę mniej, większość była za nami) oraz szybko przesuwające się statki olbrzymy (start był w jednym z najbardziej ruchliwych miejsc morza północnego). Po burzy stawiamy komplet żagli i podążamy do pierwszego punktu zwrotnego trasy WP1. Docieramy tam w środku nocy, widok niesamowity, dziesiątki jachtów, a właściwie dziesiątki światełek, zielonych czerwonych i białych, przy pełnej prędkości ok. 8-10 węzłów, a wszystkie chcą minąć punkt jak najbliżej. Pełna uwaga i skupienie, przesuwamy się między nimi czasami niemal się ocierając, tylko dlaczego niektóre świecą nam w oczy szperaczami…. Po minięciu WP1 obieramy kurs na WP2, jakieś 380 Mm, ustawiamy żagle i jazda na całego.
 
15.07.2010 WYWRÓCILIŚMY DARA, REKORDY PRĘDKOŚCI
 
Rano wiatr nadal tężeje, miało wiać 6, wieje pełne 7, może w porywach trochę więcej, fala już się rozbudowała a my na komplecie żagli. Prędkość rzadko schodzi poniżej 10kn, za sterem kapitancio. Wywołuje nas, czyli żelazną część załogi (większość zajęła już pozycje horyzontalne których nie opuściła niemal do końca wyścigu) czyli Bola, Kondzia i Ziara aby zarefowali grota. Zajmujemy pozycje przy maszcie a tu nagle… klasyczna szuflada, jacht wykręca pod wiatr, fala go porywa i kładzie na wodzie, łapiemy przechył co najmniej 70 stopni, bom i grot w wodzie, pod wodą nie tylko relingi, kabestany, ale i znaczna część kokpitu. Bolo stojący po zawietrznej przy maszcie częściowo w wodzie, Kondziu odruchowo chciał wychodzić na balast, Ziaro dziwi się że przechył taki mały, Magdzie w kokpicie z wody wystawała tylko głowa. Generalnie wywróciliśmy Dara, na szczęście  chwilowo, jacht po kilku sekundach po wyluzowaniu grota jakoś się podnosi. Co było w środku, ciężko powiedzieć, kambuz znalazł się na podłodze, ewentualne wizyty załogi w cudzych kojach w tym przypadku były do wytłumaczenia. Czym prędzej uwijamy się z żaglami, przydaje się doświadczenie części załogi, refowanie grota, zmiana Genuy na foka marszowego, a to wszystko przy dużych przechyłach. Po dotrymowaniu jachtu lecimy dalej. Fale coraz większe, może jeszcze nie jak stodoły, ale jak garaże już tak, I na tych falach my. Z kolejnymi falami osiągamy coraz większe prędkości, 14kn, 15kn, kapitaciio ustala nowy rekord Dara 16.6kn. Potem wyrównuje ten rekord Bolo, aby po chwili na fali jak czarna trasa w Dolomitach wykręcić 21.3 kn. To był ślizg jak bobslejem na torze, woda wyrzucana i podkręcana przez dziób wlewała się do środka, kapitan stwierdził że jechaliśmy jak pociąg w tunelu. Trasa nasza wiodła akurat między platformami, na tych falach przy tych prędkościach wcale nie łatwo miedzy nimi lawirować. Jedziemy w czubie przed nami kilka żaglowców (żaglowce w wiatrach pełnych są naprawdę szybkie).  Z jachtów przed nami Tomidi, zostawiamy za sobą dużo szybsze zazwyczaj jachty: Esprit, Spaniel, Challenger 2. Jest nieźle, ale ciśniemy dalej.
 
16.07.2010 KAMBUZ
 
Ten dzień to nadal jazda z wiatrem, na szczęście wiatr już nieco słabszy więc powoli rozrefowujemy grota, a potem stawiamy genuę. Rodzi się w tych chwilach hasło tego wyścigu: „Prędkość poniżej 10 węzłów – musimy coś pokombinować…”. Ze względu iż tego dnia nie było już ani wywrotek ani kolejnych rekordów prędkości opiszemy w tym miejscu jak w takich warunkach funkcjonuje kambuz. Przez oba dni wyścigowe w których przechyły były tak często jak nutella na śniadanie, funkcję kambuznika z wyboru (nie własnego lecz kadry) pełnił Kacper. Jako jeden z niewielu funkcjonował w tych warunkach rewelacyjnie i serwował nam np. gotowe kanapki z nutellą i dżemem podawane w workach foliowych. Dodatkowo udało mu się nawet zrobić bigos (spokojnie, nie od podstaw, ze słoika). Oto jego wrażenia po tych dwóch dniach: wszystko lata, całe śniadanie trzymałem w rękach, zielona herbata wystrzeliła z jambusia, podłoga jest idealnym miejscem (nie z mojego wyboru) do przechowywaniu produktów i osprzętu. Mimo, iż natura tego nie ułatwiała Kacper osiągną pełen sukces - nakarmieni, napojeni i nic nawet się nie stłukło.
Wieczorne wyniki wysłuchujemy pośród trzasków odbiornika radiowego, na twarzach pojawia się banan - nadal na prowadzeniu w klasie C, do tego budujemy swoją przewagę i jesteśmy w czubie wyścigu, średnia prędkość powyżej 9kn. Wieczorem niestety wiatr siada i kręci, szkoda bo do mety już tylko kilkadziesiąt mil, dla nas to już ostatni aprosta. Kombinujemy z żaglami, a raczej z szotami - luzujemy, dobieramy, luzujemy, dobieramy, tak po 3 cm, i tak aż do znudzenia.
 
17.07.2010 META
 
Cała noc i poranek to walka ze słabym wiatrem, choć cieszymy się, że chociaż troszkę wieje, daje nam to po 3-5 węzłów prędkości. Nad ranem wywiązuje się bezpośrednia walka z jachtem Rona II (także z klasy C, ale z dużo wyższym przelicznikiem, czyli teoretycznie szybszym), która gdzieś po nocy nas nieznacznie wyprzedziła. Po godzinie udaje nam się z nią niemal zrównać, niestety tuż przed metą ucieka nam na ok. 15 minut. Drugi cel jaki obraliśmy to wjechać na metę przed godz. 0800 (o tej godzinie wszystkie jachty przekazują swoją pozycję do Race Control, na podstawie których ustalane są tymczasowe wyniki). Słabnący wiatr tuż przed metą uniemożliwił nam zrealizowanie tego wyzwania. Metę mijamy o 0807. Dystans 490Mm pokonaliśmy w 2,5 doby, radość przykryta raczej przez zmęczenie, dobrze że najbliższy port – Skagen tak blisko. Trzeba się odgruzować i wyspać, co też właśnie czynimy. W najbliższych dniach wpadniemy chyba do Szwedów po drugiej stronie Kattegatu. Goeteborg i może coś jeszcze.
 
TSR Race 1 – kilka faktów (nie mitów):
 
- długość trasy - 490 Mm
- czas trasy - 2d.12h
- maks. prędkość - 21.3kn
- maks przechył – 70 stopni
- ilość dni z bigosem – 1
- stłuczone naczynia – 0
- dni z nutellą – 2
- liczba zmian żagli – co najmniej 15
- liczba sterników – 3
- nieprzespane noce – wszystkie
- nieżyjących załogantów - 3
- z trudem żyjących załogantów - 4
- POZYCJA W KLASIE – 1
 
Do Skagen wpływamy po cichu, w porcie las masztów, trzeba pokombinować żeby gdzieś przycupnąć, wreszcie udaje się zacumować do burty angielskiego jachtu, który też stoi do burty jakiegoś jachtu motorowego. Wszyscy skupiamy się na trzech rzeczach – porządkach na jachcie, prysznicach, śnie. Zajmuje nam to znaczną część dnia, ale doprowadzamy jacht do porządku, do tego dochodzi normalny syty obiad. Dla niektórych pierwszy od kilku dni. Wieczorem zapuszczamy się w uliczki tego najbardziej na północ wysuniętego miasteczka w Danii. O dziwo panuje tu pewien ruch, i nawet wiele knajpek jest pootwieranych. Spotykamy załogi innych jachtów (na razie jest ich niewiele, większość przybędzie dopiero jutro) i wymieniamy się pierwszymi wrażeniami z wyścigu. Wieczorem na jachcie panuje Singstars, czyli wszyscy śpiewamy tocząc zażarte boje o złoty mikrofon Daru Szczecina
 
18.07.2010 NAJAZD NA SZWECJĘ
 
Nad ranem do portu wpływają dwa inne polskie jachty Endorfina i Gaudeamus. Oczywiście występuje wymiana wrażeń i opowieści o wyścigu, każdy chwali się swoją maksymalną prędkością oraz próbujemy ustalić ile wiało (stanęło na to że 9B). Ustalamy także wspólne spotkanie w kolejnym porcie w szkierach szwedzkich, my jednak wcześniej postanawiamy odwiedzić jeszcze Goeteborg, nikt za wyjątkiem Ani tam jeszcze nie był. W kierunku na wschód  ruszamy po 1500, wykorzystujemy sprzyjający wiatr i w większości na żagielkach dopływamy na miejsce po 2300. Szukając miejsca postojowego dostrzegamy naszego przeciwnika z ostatnich godzin wyścigu, jacht Rona II. Od razu puszczamy łatwo rozpoznawalne znaki, że mamy ochotę do nich zacumować. W równie zrozumiały sposób pokazują – stawajcie. Oczywiście pierwsze minuty rozmowy dotyczą wyścigu. Od razu wpadamy na pomysł zorganizowania u nas pod pokładem małego meetingu, oraz zawodów w singstar. Po na szczęście krótkim ociąganiu się angole wpadają do nas na łódkę. Podziwiają nasz mebelek, odwiedzając wszelkie zakamarki. Zasiadamy za stołem, wznosimy morskie toasty (spokojnie rodzice, niektórzy soczkiem), dyskutujemy o wyścigu, dzielimy się wrażeniami. Nieśmiało uruchamiamy singstars i … śpiewom nie było końca. Prześpiewaliśmy nawet takie utwory których nigdy nie słyszeliśmy, a w pamięci z pewnością zostanie widok grupy sympatycznych anglików krzyczących do mikrofonu „Jesteś szalona, mówię Ci…”. Gdyby nie ich kapitan, zostali by pewnie do środy, a tak zawinęli się po trzeciej nad ranem. Od tej pory Dar Szczecina i Rona II to już były friend jachty. 
 
19.07.2010 Wąską dróżką płynie Dar…
 
Rano z trudem zwlekamy się z koi, a czas leci, program napięty. Po śniadanku (wiadomo, że o 0800), atakujemy miasto, załoga rozpełzłą się niczym bakterie penetrując centrum handlowe, McDonaldy, uliczki i place miasta. Z pewnością pozostanie mały niedosyt bo już o 1330 ruszamy dalej, szkierami do uroczego miasteczka Marstrand. Droga wiedzie przez szwedzkie szkiery, mijamy zatem niezliczone ilości mniejszych i większych wysepek, skał, i przystani wypełnionych jachtami. Ostatnie dwie mile to już naprawdę wyzwanie, pod kilem kilkadziesiąt centymetrów zapasu, a najwęższe miejsce pomiędzy skałami miało z 15 metrów (no na pewno byśmy się tam nie obrócili). W porcie spotykamy się z Endorfiną i Gaudeamusem i razem w trzy jachty stajemy do kei. I znów większość załogi myśli tylko o jednym – prysznic. Pewną przeszkodą (ale tylko na chwilę) okazał się płatny prom którym trzeba było się dostać do łazienek. Wieczór to wycieczki po mieście, penetracja marketu (jaie tam są ceny - jakiś kosmos), oraz wzajemne odwiedziny pomiędzy łódkami.
20.07.2010 Z POWROTEM DO DANII
Wyruszamy rano, po 0600, bo przed nami niemal 100 Mm do Aalborga, drugiego portu w którym odbywa się The Tall Ships Race. Tego dnia mogliśmy odpocząć i rozkoszować się spokojną żeglugą. W jej trakcie dodatkowo kapitan prowadzi szkolenia praktyczne z zakresu żeglugi z wykorzystaniem różnorodnych systemów oznakowania. Na miejsce docieramy o północy, przytulając się do Pogorii, jachtu na którym płynie część naszej reprezentacji.
 
21.07.2010 WELCOME TO AALBORG
 
Rano przestawiamy się za most, gdzie jest nasze ustalone miejsce, jesteśmy trzecią łódką od kei, co ma swoje dobre strony (nie kręcą się obcy po pokładzie) ale też i złe (daleko do prądu, wody i dłuższe spacery z przeszkodami na keję. Zastępca Bolo, nasz człowiek kulturalno-oświatowy zarządza od razu wycieczkę po mieście z przewodnikiem, a właściwie przewodniczką. Zwiedzanie owe bardzo szybko przenosi się do jakiś starych zabudowań, gdzie w zbyt dużych szczegółach poznajemy długą historię każdego pomieszczenia, skrzynki czy okienka. Przed zaśnięciem na oczach przewodnika ratujemy się zdezorganizowaną ucieczką, lepiej już zwiedzać na własną rękę, co też czynimy. Uliczki miasta dość urokliwe, przynajmniej czuć klimat imprezy, dużo ludzi, barów, kawiarenek i pootwieranych sklepów. My oczywiście rzucamy się głównie na napoje chłodzące i lody, które wcale nie są takie tanie tutaj. Wieczór to czas imprez. Kapitan z Bolem idą na uroczyste przyjęcie kapitańskie (jak później twierdzą, równie porywające jak nasza poranna wycieczka), załoga zaś rzuca się w wir imprez jachtowych przewijając się głównie przez pokład dobrze już nam znanego jachtu Rona II oraz niemieckiego Esprit. Nasze dziewczęta poszerzają także znajomości z załogą indonezyjskiego żaglowca Dewaruci. Umieją już poprawnie mówić „Dar Szczecina” i „Marta”. Noc ciągnęła się długo, a poranek przyszedł stanowczo za wcześnie.
 
22.07.2010 PRIZE GIVING
 
Po śniadaniu dalsza część zajęć kulturalno oświatowych. Idziemy do kina. Niestety nie na Shreka IV, ale na odświeżony dwu godzinny film o wyprawie żaglowca Christian Radich przez Atlantyk do Ameryki i powrotem. Możemy zapoznać się o zwyczajach panujących na żaglowcach pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy najbardziej zapamiętali procedurę pobudki: gwizdek nad uchem i kopniak w wiadomo co (załoga spała w hamakach). Zdecydowanie zadowoleni wracamy na jacht. Po południu parada. Tym razem sprawa nieco trudniejsza, pozbawieni zespołu Sambala, a co gorsza pozbawieni instrumentów muzycznych (bębnów) dajemy z siebie wszystko: żonglerka, latające gryfy, „dziesięciu murzynków”, falujące flagi… jakoś poszło… ale to co dla nas najważniejsze było na zakończenie parady – rozdanie nagród.
 
… and the first place in class C on corrected time, from Poland – Dar Szczecina
 
aaaaaaaaaaaa….. wszyscy krzyczymy, a nasz kapitancio i pierwszy - Kondziu odbierają całkiem ładnie wyglądające trofeum. Można śmiało powiedzieć, że jesteśmy dumni, robimy serię pamiątkowych zdjęć załogi z pucharem (o ile tak można to nazwać).
Wieczór to Crew Party. Wyposażeni w bransoletki uprawniające do wejścia udajemy się na miejsce, i jak to zwykle bywa w pierwszej fazie zajadami się „czym chata bogata”. Tym razem zbyt bogata nie była, ale głód zaspokojony. Większą część wieczoru poświęcamy tańcom, jedna grupa w górnej sali tańczy w rytm nowoczesnej muzyki serwowanej przez DJ-a, druga grupa w mniejszej w rytm przebojów lat 70-tych, 80-tych i 90-tych serwowanej przez zwariowany duński boys band, który pod koniec przerodził się w girls band a nawet naked band. Duża dawka dobrej muzyki oraz humoru sprzyjała szalonej zabawie do samego końca
 
23.07.2010 ROWING, ROWING, ROWING
 
Dzień trzeci to dzień rekreacyjno sportowy z podziałem na grupy. Wystarczy wymienić, że odpowiednie podgrupy zwiedziły muzeum wikingów, wycieczka busem po mieście, zawody w kartingach, pływanie szybkimi łodziami, a dzień ten zakończyły wyścigi smoczymi łodziami. Ulegliśmy niestety w wyścigu eliminacyjnym Kruszenszternowi, ale i tak byliśmy najlepszą załogą z Polski. Wieczorem część załogi idzie na … Dewaruciego, jesteśmy tam już rozpoznawalni I chyba nawet chyba mile widziani, druga część zwiedza uliczki miasta. Wieczorem w niebo poszło 15 ton fajerwerków, zakończony pomrókiem żaglowców, I tak dobiegł końca dzień trzeci.
 
24.07.2010 GOODBYE AALBORG
 
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Bolo znów nas ciągnie do muzeum, tym razem morskiego, część się wyłamuje I wybiera się rowerem na miasto. Dziś wychodzimy, o 1400. Parada załóg i w morze. Niestety jeszcze tylko dwa dni I do domu… już troszkę smutno…. Wieczorem dopływamy do Hals, zdziwieni troszkę powitaniem lokalnych mieszkańców, którzy popychali naszych załogantów i zrzucali cumy do wody, to wszystko ponoć dlatego że zasłoniliśmy im widok przepływających jachtów. No cóż, zaprawieni w bojach nie poddajemy się, a wieczór spędzamy przy grillu.
 
25.07.2010 OSTATNIE MILE
 
Rano o szóstej rozpoczynamy nasz ostatni przelot, do Fredrikshaven, gdzie będzie wymiana załogi, przypływamy o 1300 cumujemy na styk w porcie rybackim. Popołudnie to wielkie pakowanie i sprzątanie jachtu, ostatnie zakupy na mieście i wieczorne spacery.
 
26.07.2010 POWRÓT
 
Rano przyjeżdża bus z drugą załogą, a ponieważ kierowcy muszą mieć przerwę w podróży, spędzamy razem prawie cały dzień. Aby „nowym” nie przeszkadzać w zakwaterowaniu (czyli zamustrowaniu) większość dnia spędzamy na mieście (ale nie w okolicznych barach – ceny przerażają, choć wyjątkiem okazuje się pizzeria gdzie część z nas podniecała swoje podniebienia). Do domu ruszamy busem o 1800. Co było po drodze lepiej nie opisywać.
Mamy nadzieję, że wrócimy na pokład Dara, może już za rok.

Brak wpisów na forum.
Zobacz ofertę rejsów na sezon
01
Gru
2024
Kryptowaluty
Kategoria: inne
Wrocław
15
Lis
2025
Labrador
Kategoria: szanty
Warszawa