26.07.2010 WELCOME ON BOARD
Po może nie aż tak długiej ale z pewnością męczącej podróżny (ach te wygodne fotele bez jakiejkolwiek regulacji) rano docieramy do portu gdzie stoi Dar i Zryw. Pierwsze godziny to istny galimatias. Do zapakowania góra jedzenia, i trudno uwierzyć, że to się gdzieś zmieści. Potem własny dobytek do rozlokowania w huntkach. Uffff, udało się. Nie ma czasu nawet na zwiedzanie bo ruszamy w morze, do Norwegii. Udaje oddać się cumy jesz cze przed zmrokiem, a już na Kattegacie pierwsze postawienie żagli. Rześki wiaterek ok. 4B popycha nas żwawo na północ, a niewielka jeszcze fala dość regularnie kołysze łajbą. Dla niektórych z nas to i tak wystarcza, aby błędnik zwariował a żołądek podszedł do gardła. Kilka osób na burcie po zawietrznej to już widok do którego kadra się przyzwyczaiła. W nocy mijamy Zrywa, który wyszedł troszkę wcześniej.
27.07.2010 RISOR
Niewielki szkier, bo to jeszcze nie fiord prowadzi do dość malowniczego miasteczka RISOR. Cumujemy do Urani, jako czwarta jednostka od kei, widać porcik dość popularny wśród TallShipowych jachtów. Na mieście okazuje się że prosty prysznic okazuje się nie do zdobycia. Niby otwarty, ale płatny, w koronach norweskich. Tylko że nigdzie nie można zmienić euro. Zatem odpalamy nasz jachtowy, a potem czyści i nawet pachnący wybieramy się na podbój tego miasteczka. Największą atrakcją okazuje się zdobycie pobliskiej skalistej góry z pięknym widokiem na port i miasteczko. Spędzamy tam nieco czasu pstrykając dziesiątki zdjęć. Wieczór to szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i zasad panujących na jachcie. Potem zajęcia w podgrupach i spać. Jutro rano o 0600 w morze.
28.07.2010 GRIMSTAD
Manewry o 6 nad ranem powoli zaczynają być standardem. Zatem 0555 uruchamiamy silnik, 0600 odcumowujemy. Łagodny i prosto w dziób wiatr powoduje, że płyniemy na silniku. Chcemy dotrzeć o przyzwoitej porze, aby jeszcze coś zobaczyć. Docieramy o 1400. Jemy obiadek (jak zawsze trzydaniowy – zupa, danie główne, zapojka). Pierwsze kroki na mieście kierujemy do…. prysznicy. Sytuacja się powtarza, prysznic za korony, ale nikt nie ma koron. Idziemy zatem na miasto, pod drugi co do wielkości drewniany kościół. A że znajduje się na wzgórzu, znów spędzamy większość czasu na ławce i armacie z widokiem na morze. Integrujemy się między sobą grając w gry słowne. Wieczór to Ciacho… ale nie do jedzenia a komedia produkcji polskiej. Niektóre teksty zapadają nam w pamięć, i tak rozbawieni kończymy dzień trzeci.
29.07.2010 WELCOME TO KRISTIANSAND
Wypływamy z rana. O której ? Oczywiście o 0600. Tak aby zdążyć na 1200 do trzeciego w tym roku portu który gości żaglowce – Kristiansand. Cumujemy do burty angielskiego John Laing. Wita nas miła laisonka wraz z polką która od kilku lat mieszka w norwegi. Szybko ogarniamy jacht, jemy obiadek i idziemy na oficjalną ceremonię otwarcia, na której jest także księżniczka Norwegii Mette-Marit. Pasiaki i Marian powodują, że z pewnością jesteśmy widoczni. Wieczorem organizujemy Show na kei, Wujo kręci ognie, my żonglujemy, prezentujemy okłady prawie rytmiczne a bolo gra na gitarze niemal elektrycznej (wzmacnianej przez megafon). Dość szybko dołączają do nas żeglarze z innych jachtów i taki korowód przechodzi przez większość nabrzeży. Kończymy o północy, z trudem wracając na jacht, gdzie jeszcze uskuteczniamy większość szlagierów w tym tych po angielsku bo ekima międzynarodowa.
30.07.2010 TZW. CIĘŻKI DZIEŃ
Dlaczego ciężki ? Bo odbywa się parada załóg oraz Crew Party. Ale jeszcze wcześniej zawody sportowe. Kondziu próbował przebić się w tenisie stołowym, ale uległ zawodnikom z dobrze nam znanego Dewaruci, my graliśmy w siatkę. Pierwszy mecz sromotnie przegraliśmy, drugi wygraliśmy 1 punktem, po dogrywce, ale w stylu dość żenującym, trzeba by się jednak przykładać na lekcjach wf. Parada wg ustalonego schematu, żonglerzy, beczki (tylko czemu jedynie 3), bungalo bungalo, 10 murzynków. Na szczęście tłumy ludzi nakręcały atmosferę a nasze załogi uległy ogólnemu entuzjazmowi i zabawie. Podczas rozdania nagród rozpadał się deszcz. Szybka ewakuacja nie była jednak możliwa gdyż akurat przechodziła koło nas księżniczka, która całkiem przypadkiem wpadła w ręce Kondzia. Gdy już dotarliśmy na jacht najbardziej okupowanym pomieszczeniem była toaleta. Dziewczyny godzinami (no prawie) malowały się i ubierały na imprezę dla załóg. Zaopatrzeni w wejściówki na nadgarstkach udaliśmy się na miejsce spędu. Na wejściu każdy otrzymał talerzyk ze specjałami kulinarnymi: kreweteczki, kurczak, jakiś pulpecik i kawałek bułki. Gdy już brzuch był zaspokojony czas na napoje, zgodnie z kolorami: żółte – pifko, czerwone – cola. Najgorsza była muzyka, to że głośna to można przywyknąć, ale zbyt nowoczesna, zbyt techno i zbyt monotonna. Całość uratowała Piana, w której chętni mogli zanurzyć swe ciała. Powrót na łódkę był trudny i długi, dla niektórych nawet zbyt trudny, ale już cicho sza….
31.07.2010 DESZCZ
To miał być dzień turystyczny… miał być. Od rana padał deszcz, raz rzęsisty, raz przelotny, ale padał, upierdliwie… Odziani w sztormiaki wybraliśmy się na wycieczkę oldtimerowymi motoróweczkami zaopatrzonymi w 50 letnie silniki jednocylindrowe. Zapewne było by pięknie, gdyby świeciło słońce, a tak wyczekiwaliśmy powrotu, bo deszcz zacinał i do tego było zimno. Choć klekocik tych silników zapadnie w pamięci… Po południu zalegliśmy na jachcie, bo w taką pogodę nawet psa się z domu (a właściwie z łódki) nie wygania. Wieczorem film, dobrze, że mamy takie rozrywki, idealne na taką pogodę. Jutro wyplywamy, przed poludniem, wieczorem start do wyścigu, pogoda tym razem nie będzie łaskawa... czyli wiatry słabe, dla nas źle, ale będziemy walczyć.
01.08.2010 PARADA I START DO REGAT
Już od rana się klarujemy, ostatnie poprawki techniczne i porządki, ostatnia też kąpiel bo następna w Hartlepool. Ruszamy ok. 1200 i bierzemy udział w paradzie żagli. Zdecydowanie najpiękniejsza z dotychczasowych. Płyniemy pomiędzy dziesiątkami wysepek a towarzyszą nam setki (naprawdę setki) wszelakich jednostek pływających: jachtów, motorówek a nawet tratwa i kajaki. Z pewnością atmosfera i widoki zapierały dech w piersiach a do tego piękna pogoda. Docieramy do końca parady i kierujemy się na linię startu. Start naszej klasy (klasa C – współczesne jachty bez spinakera) jest o 1545 UTC. Trymujemy żagle, siadamy całą załogą na balaście i jedziemy. Ponieważ jest halsówka, chwila moment i przeganiamy żaglowce (żaglowce bardzo słabo chodzą na wiatr i aktualnie robią jakiś hals śmierci w kierunku Danii), oraz jachty klasy B (oldtimery). Po analizie warunków atmosferycznych oraz prognoz decydujemy się dość szybko zrobić zwrot i popłynąć w kierunku brzegu. Od północy ma przyjść silniejszy wiatr więc liczymy, że się na niego szybciej załapiemy. Noc była bardzo ciężka – nic nie wiało. Kolebaliśmy się i kręciliśmy kółka w trzy jachty (Dasher i Tomidi) na tyle blisko, że wyciągnęliśmy odbijacze. Niestety dla nas (co się okazało rano przy podawaniu przez jachty pozycji) 10 Mm niżej coś wiało i cała flotylla płynęła ok. 3kn do przodu.
02.08.2010 CIŚNIEMY DALEJ
Jesteśmy za wieloma jachtami, za Endorfiną, za Black Diamondem (nasz główny konkurent), Spanielem. No nie jesteśmy jedynie za żaglowcami, te popłynęły jakby w innym kierunku i chyba się cofają. W klasie jesteśmy w tym momencie na 4 miejscu. Nie ma się co załamywać, to dopiero początek wyścigu. Nadchodzi wreszcie upragniony wiatr, gonimy po 7-8 węzłów po kresce na waypoint. Jest okazja żeby troszkę nadrobić, dlatego pracujemy nad trymowaniem żagli i dokładnym sterowaniem. Przez 12 godzin robimy 92 mile co daje średnią 7,8 węzła a to wszystko przy wietrze 4B. Wieczorem wskakujemy na 3 miejsce.
03.08.2010 GONIMY I UCIEKAMY
Cały dzień i noc to pogoń za jachtami, a następnie walka aby im uciec jak najdalej. Ponieważ wszystkie jachty posiadają współczynniki wyrównawcze, o pozycji końcowej nie decyduje kolejność jachtów na mecie tylko czas wyścigu pomnożony przez ów współczynnik korekcyjny. Dzięki temu, przynajmniej teoretycznie każdy jacht może wygrać. Nasi główni konkurenci których powinniśmy pilnować to Spaniel (bardzo szybki jacht z dość wysokim współczynnikiem korekcyjnym), Black Diamond (wolniejszy jacht z niskim współczynnikiem) i Rona II zdobywca 2-go miejsca w pierwszym wyścigu (troszkę wyższy współczynnik od nas). Zatem plan na dziś to ścigać Spaniela (albo przynajmniej nie dać mu za bardzo uciec do przodu) oraz jak najbardziej się oddalić od Rony II i Black Diamonda. Nawet nieźle nam to wychodzi, tego dnia odrabiamy do Spaniela 7 mil oraz uciekamy Ronie 26 mil a Black Diamondowi 29 mil. „Well done”, wskakujemy na pierwsze miejsce w klasie, Diamond tuż tuż za nami ale to jeszcze nie koniec, ciśniemy więc dalej…
04.08.2010 CHWILA PRAWDY
Wachta od północy do czwartej to prawdziwa masakra, przytoczę tu jedyny wpis w dzienniku: KOMPLETNY BRAK WIATRU. Miejmy nadzieje, że nie tylko u nas. Wreszcie coś się ruszyło i półwiatrem gonimy w kierunku waypointa, który osiągamy ok. 1200. Zostaje już tylko ostatnia prosta do mety, hmmmm… ostatnia prosta, prawie 100 Mm, niestety wiatr od zachrystii, niemal fordewind więc rozkładamy skrzydła i bujamy się góra 5 węzłów. Obok nas dwie regatowe maszyny – Challenger 2 i Challenger 4. Obie stawiają spinakery, ale jakoś nas nie mogą dojść. Za nimi jeszcze Letuvia, też z potężnym spinakerem, ale zbliża się powoli. Wieczorem wiatr odkręca i tężeje, ostatnie 3 godziny to szybka jazda, tak 9-10 węzłów.
05.08.2010 META
Metę przekraczamy o godz. 01:49:57 UTC, czyli przed 4 rano, na pełnej prędkości. Cała załoga na pokładzie świętuje ten moment, na razie brawami i uśmiechem. Chyba jest dobrze, choć obawiamy się jeszcze Black Diamonda, który choć jest daleko to z pewnością pędzi na tym samym wietrze, który nie chce wcale siadać. Bolo wylicza, że musimy go wyprzedzić o 10 godzin, kurczę to dużo, czeka nas kilka godzin w napięciu. Co chwilę wywołujemy Endorfinę, która też gna do mety jak się później okaże po pierwsze miejsce w klasie D (ze spinakerem). Dopytujemy ich o warunki, o ich prędkość, dzięki czemu możemy szacować jak idzie Diamondowi. Yeaaahhh….. odbieramy nieoficjalne wyniki końcowe – jesteśmy pierwsi, Diamond nawet nie dopłynął do mety (zajął 2 miejsce), trzeci jest Spaniel. Możemy zająć się zatem uciechami portowymi. Kąpiele, wizyty w pobliskich sklepach (nareszcie akceptowalne ceny, wiele rzeczy tańszych niż w Polsce), sprzątanie. Od jutra zajęcia Tall Shipowe.